Marek Hłasko
„Przychodził do mojej kuchni na Bielanach, siadał na taborecie, jadł jugosłowiańskie sardynki i opowiadał co napisze. Nigdy mu nie ufałem, że zapamięta, ale potem, w druku, było tak jak mówił, albo i lepiej” - pisał na łamach „Kultury” Leopold Tyrmand, wspominając zmarłego właśnie Marka Hłaskę (Kultura, nr 9 z 1969 roku).
Hłasko w 1958 roku przyjechał na zaproszenie Instytutu Literackiego do Paryża i Maisons-Laffitte. Jego pobyt dokumentują niektóre z zamieszczonych tu zdjęć (w ogrodzie, z psem i kotem na trawie, przy rzeźbie). Jerzy Giedroyc w „Autobiografii na cztery ręce wspominał: „bliższe związki miał z nim Zygmunt [Hertz], gdyż ja zupełnie nie nadawałem się do roli „postillon d’amour” między nim a Sonią: „Powiedz tej gestapówce, że ją kocham”. Kiedyś przyjechał do niego wieczorem jego przyjaciel, reżyser filmowy nazwiskiem bodaj Goldberg, niski i szczupły. Zamknęli się u Hłaski w pokoju i pili całą noc. Rano widziałem, jak Hłasko wynosił go pod pachą, jak pakunek, do samochodu”.