Bukareszt 6 września
Mój Drogi. Po raz pierwszy piszę do Ciebie naprawdę z ciężkim sercem. Wydawało mi się, że jestem już otrzaskany z miłymi stosunkami na emigracji i ze specyficzną atmosferą w Bukareszcie (nic się nie zmieniło od Twego wyjazdu tylko podgniło i zostało podniesione do sześcianu), ale okazało się to młodzieńczym złudzeniem. Może wbrew Twojej opinii, ale uważałem swoją pracę tu za pożyteczną i potrzebną. Z uporem maniaka próbowałem ratować w tym bagnie jakieś imponderabilia, przepychać rzeczy małe i duże, pomagać ludziom w kraju, ratować cenniejsze jednostki na emigracji, tępić – o ile mogłem – nadużycia rosnące jak grzyby po deszczu (z braku kontroli, partyjnictwa i emigrac.[yjnej] demoralizacji) i podpierać Słonia, który na całym tym terenie jest reprezentantem Polski w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Znasz mnie dobrze, więc wierzysz chyba, że się nie pchałem, pensji nie brałem, nie żądałem auta z C.D. etc. Mając tak drażliwą sytuację i męża zaufania Słonia i żadnego formalnego stanowiska, byłem jak najbardziej ostrożny. Ma się rozumieć musiałem sobie narobić wrogów i niechętnych czy tylko choćby zazdrosnych. Wytrzymałem już świetnie wszystkie plotki i złośliwości, gdy tymczasem powstał komplot, który uderzył mnie można powiedzieć zdrowo, tak, że mimo iż już dwa dni mija – jeszcze się nie pozbierałem. Nastąpiło trójprzymierze: Aleksandrowicz – Zakrzewski – Ostaszewski, którzy wytoczyli mi regularny proces. Sprawa się miała w ten mniej więcej sposób, że w środę wieczorem tzn. 4 września poproszono Słonia do attachatu i Zimnal z Ostaszewskim przedłożyli ambasadorowi szereg zarzutów natury finansowej i moralnej pod moim adresem. A mianowicie: handel note-verbale ambasady (uważasz płacono za 1 g 25 dol. ameryk. 5 brał pośrednik a 20 ja), dla którego to celu założyłem po prostu przedsiębiorstwo, sprzedawania posad konsulów na Bliskim Wschodzie Żydom za kilkanaście tysięcy dolarów, kontakt ze wszystkimi aferzystami w Bukareszcie. W zanadrzu są jeszcze rozmowy z Niemcami. Wyobrażasz sobie jak to podziałało na biednego Słonia. Z uprzejmym uśmiechem zapytano się, czy p. ambasador uważa może za konieczne sprawę umorzyć czy też pozwoli na przeprowadzenie dyskretnej rozprawy. Słoń ma się rozumieć zażądał zbadania zarzutów. Wobec tego zaklęto go, by mnie nic nie mówił, aż dopiero nazajutrz
o 11ej, kiedy oni będą już pod drzwiami. Na drugi dzień roztrzęsiony Słoń o 11ej w paru słowach streścił to mnie i prosił, bym się zgodził na przesłuchanie. Przyjąłem to z gotowością, do pokoju wszedł Zimnal, zaprowadził mnie [do] attachatu, gdzie był sędzia attachatu p. Wondrausch i jako asystent Bieńkowski (z tut. o. II). Rozpoczęło się przesłuchiwanie " по всем правилом искусства" trwające do 5-ej po południu bez przerwy. Gros było poświęcone moim stosunkom małżeńskim w okresie 37-39, gdzie doszło do paru incydentów, gdyż przy – pochlebiam sobie – wielkim opanowaniu nie wytrzymywałem. Potem nastąpiła litania nazwisk zupełnie mi obcych z krzyżowymi zapytaniami czy je znam. Potem zaczęto się wypytywać jak urzęduje ambasada i jak ja urzędowałem, zakres pracy etc. Potem pytano się jak się wystawia note-verbale etc. Na szczęście z tym działem prawie nic nie miałem do czynienia, niemniej referowałem kilka wypadków Słoniowi. Tu odczytano mi meldunek, że podobno jeden z posiadaczy tej noty wyraził się, że jako pośrednik musi wziąć 25 dol. 5 dol. dla siebie a 20 dla kogoś w ambasadzie. W sumie wyszła zupełna bzdura. Panowie Ci poprosili mnie bym napisał kartkę do Tatiany, by przyszła zaraz do mnie do ambasady, bez podawania szczegółów. Mnie zaprowadzono do innego pokoju, bym się z nią nie zetknął. Biedaczka miała szczęście. Przesłuchiwano ją tylko dwie godziny. Niestety dla tych panów okazało się, że nasze zeznania między sobą się nie różnią, więc odpadła ma przyjemność konfrontowania czy ponownego przesłuchiwania. Do dziś jest pieredyszka. Alexandrowicz zbiera materiały, że wysłałem do kraju około 1/2 miliona złotych więc musiałem kraść, bo skąd. (Wiesz to są te wszystkie Twoje pieniądze, 200 tys., które Słoń wydarł od p. Kazimierza dla młodych w Warszawie – notabene ukradzione przez pupila Ostasz[ewskiego].
Kuttena i rzeczy innych). Dudziński P. (od Ostaszewskiego) zbiera zaś gorączk.[owo] dane o moich rzekomych kontaktach z Niemcami. Wszystko jest jasne. Alexandrowicz – to Dzialas [?] i jego paczka, Ostaszewski mści się za dobre stosunki z Tobą i Boguszewskim, a Zakrzewski, sam dobrze wiesz z moich listów. W takich sprawach czuję się zupełnie bezbronny i jak zgubione dziecko. Tymczasem jestem chory tak, że z wysiłkiem włóczę nogami, a zastrzelenie na parę kroków ode mnie 2 żandarmów jak to miało miejsce dzisiaj nie potrafi mnie specjalnie wstrząsnąć.
(1) - Okładka broszury „Podwójne życie Jerzego Giedroycia” autorstwa Klaudiusza Hrabyka (pod pseudonimem Kazimierz Mateja) wydanej w 1965 r. w Oslo. Paszkwil był rzekomo relacją z procesu Jerzego Giedroycia, który odbył się we wrześniu 1940 r. w Bukareszcie.
(2) - Fotografia z broszury „Podwójne życie Jerzego Giedroycia” autorstwa Klaudiusza Hrabyka (pod pseudonimem Kazimierz Mateja) wydanej w 1965 r. w Oslo.
(3) - j.w.
(4) - j.w.