STANISŁAW MANCEWICZ
Akcja zaczęła się w nocy z 2 na 3 marca 1960 roku. Przez następne dwa dni policjanci weszli do kilkuset mieszkań w stolicy europejskiego państwa. Ludziom wyrwanym ze snu wręczono nakazy internowania, podpisane 27 lutego przez ministra spraw wewnętrznych. Na tych, których nie zastano w lóżkach czekano na schodach i pod domami, po niektórych tajniacy przyszli do pracy. Czy to było w Polsce Gomułki? na Węgrzech Kadara? w Czechosłowacji Novotnego? Scenariusz jest jakby znany, klasyczny dla tych mniej więcej rejonów. Przeszukiwanie historii państw Europy Środkowej i Wschodniej nic tu jednak nie da. Tego dnia za Żelazną Kurtyną było spokojnie. Nie stało się nic, co dałoby powód do masowej akcji policyjnej. W którym kraju wywleczono w tych dniach z łóżek setki ludzi?
To Francja!
Te dramatyczne chwile przeżywają emigranci we Francji, za pierwszego prezydenta V. Republiki Charlesa de Gaulle’a., najwyższego polityka globu i ulubionego francuskiego generała demokratycznego świata. Brzmi to dziś nieprawdopodobnie ale działo się naprawdę. Aresztowano Polaków, Bułgarów, Węgrów, Serbów, Chorwatów, Czechów, Ukraińców, Rosjan, Białorusinów, Litwinów ale też Hiszpanów, a nawet Chińczyków. Niemal wszyscy byli działaczami antykomunistycznymi, działającymi w legalnych i zarejestrowanych emigranckich stowarzyszeniach politycznych, kombatanckich, społecznych a nawet charytatywnych. Pobyt tych ludzi we Francji był całkowicie oficjalny, wszyscy posiadali stosowne dokumenty uprawniające do stałego pobytu. Prawie wszyscy mieli status uchodźców i paszporty nansenowskie. Wiemy od czego uciekło na Zachód nasze wschodnio i środkowoeuropejskie towarzystwo. Komunizujący Hiszpanie zwiali od Franco, a zatrzymani Chińczycy zarówno od Mao jak i Czang Kai-szeka. Najliczniejsi i najmłodsi w grupie byli Węgrzy, poranieni w interwencji sowieckiej w 1956 roku, od niedawna układający sobie życie w wolnym świecie.
Powód, który skłonił de Gaulle’a do tego kroku nazywał się Nikita Chruszczow, a ściślej była nim jego zbliżająca się wizyta w Paryżu. Francuzi drżeli o życie i samopoczucie pierwszego sekretarza, postanowili że na ulicy nie może być nikogo, kto nie podziela jego poglądów, kto może podłożyć bombę, strzelić, albo wywiesić transparent. Wyłapani nie byli snajperami, cześć była schorowana i w zaawansowanym wieku, nie mieli pojęcia co się dzieje, byli pewni że wracają w swe rodzinne, niebezpieczne strony, że Francja nagle zmieniła na ich i na swój temat zdanie i przestała być republiką. Że to koniec. Treść kwitu, który im wręczano mroziła krew w żyłach:
„Uważając, że utrzymanie porządku publicznego i decydujące o bezpieczeństwie państwowym względy wymagają wydalenia cudzoziemca z terytorium francuskiego, uważając, iż w jego wypadku należy zastosować artykuł 25 wyżej wymienionego zarządzenia dotyczącego całkowitej szybkości działania, Na propozycję Pana Dyrektora Bezpieczeństwa Państwowego, nakazuję: (tu było wpisane nazwisko delikwenta) 1). Wyżej wymienionemu poleca się opuścić terytorium francuskie. 2). Aż do chwili, kiedy będzie on miał możność to uczynić, wyżej wymieniony będzie musiał przebywać w miejscach, które mu wyznaczy prefekt Korsyki na terenie swojego departamentu. 3). Prefektowie Policji i Korsyki mają wykonać to zarządzenie każdy w dziedzinie, jaka go dotyczy. dan w Paryżu w dniu 27 lutego 1960 r. za ministra spraw wewnętrznych...”
A więc deportacja, ale zanim się to stanie - internowanie. Zgroza, której nie łagodziło miejsce wywózki, czyli z braku Syberii – ciepła i piękna Korsyka. Na razie. Precyzja policji w wyznaczeniu kandydatów była zastanawiająca. Czy Francuzi samodzielnie sporządzili listy nazwisk czy dostarczyły im je zainteresowane tymi ludźmi reżymy? Większości zwiniętych wydawało się logiczne, że policja francuska działa teraz na zlecenie KGB.
Owacje w sklepie
Francja powitała genseka na miarę jego oczekiwań. Przyjazd 23 marca oznajmiło 101 salw armatnich. By zobaczyć, jak wyglądał Paryż za Chruszczowa, wystarczy w powszechnie znanym portalu z wszystkimi filmikami świata wpisać: „PKF 1960 14a”. To odcinek Polskiej Kroniki Filmowej, którego połowę poświęcono tej wizycie. Komentarzowi lektora towarzyszy ilustracyjna, wielce patetyczna muzyka. A więc Chruszczow wśród wiwatujących tłumów jeździ limuzyną po mieście, spotyka się w ratuszu z premierem Michelem Debré, wpisuje się tam do Złotej Księgi na: „specjalnie przygotowanej karcie wykaligrafowanej ozdobnie w rosyjskim stylu” pod ratuszem trwa zaś wielka „owacja na cześć przyjaźni francusko-radzieckiej”, potem wspaniała kolacja z de Gaulle’m i francuskimi elitami przy Quai d’Orsay, i wreszcie rytualne odwiedziny, wraz z szefem francuskich komunistów Mauricem Thorezem w mieszkaniu uświęconym obecnością Lenina. Wszędzie na trasach przejazdów widzimy „żywiołową i wzruszającą manifestację wielotysięcznych tłumów”. Nina, żona „Monsieur K.” – bo tak nazywano Chruszczowa we Francji - z braku towarzystwa dojarek i kołchoźnic odwiedza Galleries Lafayette. Zwiedza „wszystkie piętra i sklepy” tego ogromnego domu towarowego „wśród owacji klientów i personelu”, potem jedzie do Luwru, gdzie bacznie ogląda znane dzieło Leonarda – słowem klasyka paryskiego turyzmu. Chruszczow w tym czasie opowiada anegdotki w klubie dziennikarzy. Wszędzie powszechny zachwyt i uniesienie, co na filmie dobrze widać. Gdy dziennikarze notują żarciki pierwszego sekretarza KC KPZR kilka setek ludzi siedzi od dwudziestu dni na Korsyce.
Jakby wakacje
Przerzut na Korsykę rozpoczął się 4 marca. Przed skompletowaniem trzymano ich w różnych miejscach - w aresztach, część w policyjnych stołówkach i barakach. Wszystkich przewieziono na wyspę samolotami i rozlokowano w hotelach, na kempingach, w miasteczkach i wioskach. Głównie na zachodnim brzegu wyspy. Jedną grupę osadzono w sławnych koszarach Legii Cudzoziemskiej w Calvi. Warunki internowania były znośne. Nie byli zamknięci, mieszkali na koszt Francji w hotelach, nieraz dobrej jakości. Byli nieźle żywieni i wypłacano im rodzaj skromnego kieszonkowego. Nikt ich nie dręczył, ani nie przesłuchiwał. Mogli spacerować, a nawet jeździć w odwiedziny do sąsiednich wsi. Policja i wojsko odnosiły się wobec emigrantów nienagannie, podobnie jak miejscowa ludność. Zanotowano dwa przypadki śmierci, (zawały serca u osób starszych) i parę wypadków. Wszystkie natury losowej. Jest oczywiste, że stan pozbawienia wolności miał wpływ na zdrowie i stan psychiczny internowanych. Trzeba pamiętać, że każdy miał ów dokument, w którym stało czarno na białym, że niebawem zostaną deportowani. A więc opalali się z myślą, że to być może ostatnia plaża w ich życiu. Na Korsyce siedzieli blisko miesiąc, potem wrócili do domu.
Najprawdopodobniej jednymi z niewielu działaczy emigracji, którym udało się uniknąć tej przygody byli ludzie paryskiej „Kultury”, a to dzięki znakomitym kontaktom jakie Jerzy Giedroyc miał w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Giedroycia z towarzyszami zatem nie wywieziono, ale jak podał 24 marca w maleńkiej notce dziennik „Le Monde”: „Wszyscy współpracownicy polskiego czasopisma „Kultura” muszą meldować się dwa razy dziennie (!) w komisariacie policji w Maisons-Laffitte”.
Sprawa internowania przewija się w ogromnej korespondencji Redaktora. O załogę „Kultury” niepokoi się pisarz Andrzej Bobkowski będący już od dawna w Gwatemali, o sprawie dowiedział się z miejscowych mediów. „To jest Franca, a nie Francja” pisze w jednym z listów, ale Giedroyć nie podejmuje tematu, pisze za to że ma kłopoty ze zdrowiem swoich kotów. Szyfr? Bobkowski ciągnie wątek w jednym z następnych listów, że skoro do redakcji nie dotarł jego esej, to znaczy że skonfiskowali go na poczcie prosowieccy Francuzi. Okazuje się jednak, że esej się znalazł, Giedroyc w końcu chwali utwór ale dalej o Korsyce milczy, mimo że dwa razy dziennie biega na posterunek, a to naprawdę jest niezły kawałek drogi.
W sprawie internowanych Redaktor najpełniej wyraża się w liście ( z 16 marca) do berlińskiego współpracownika „Kultury”, ukraińskiego publicysty Bohdana Osadczuka (zmarł w październiku 2011). „Nas jak dotąd na Korsykę jeszcze nie wysłali. Drukuję zresztą wielki reportaż jednego z internowanych: Janusza Laskowskiego. Mają być (z powrotem) do 30 kwietnia ew. do 7 maja. (…) Są w warunkach znośnych, ale kompletnie odcięci od słowa drukowanego i rozrywek. Posłałem im ma się rozumieć swoje książki i mobilizuję podobną akcje wśród Ukraińców, Węgrów i Rosjan, Serbów, Litwinów i Białorusinów. Nikt bowiem o tym nie pomyślał. Radzę internowanym, by po zakończeniu kwarantanny zostawili książki w prefekturze w Ajaccio, by dać zaczątek wschodnioeuropejskiej bibliotece. Może się w przyszłości przydać”. Kto ma choć blade pojęcie na temat pomysłów Giedroycia wie, że owo „ma się rozumieć” w sprawie książek to ich esencja. W podobnym tonie, choć z nieco większym uczuciem pisze tego samego dnia do Jerzego Stempowskiego: „Na szczęście (jak dotąd) nie mamy kłopotów z przyjazdem pana „K”. Ale nie można powiedzieć hop, gdyż stale wywożą na Korsykę. (…) Masę czasu pochłania zaopiekowanie się internowanymi, o których nikt praktycznie nie dba”. Oczywiście używając słowa „zaopiekować” chodzi mu o wysyłkę książek, a nie bananów. Nawiasem mówiąc w Ajaccio nie ma do dziś „biblioteki wschodnioeuropejskiej”. Stempowski żartuje: „mam nadzieję, że podróż ta (Chruszczowa) pełna będzie malowniczych epizodów i osobliwych wywnętrzeń. Mam nadzieję, że Pan to opisze”.
W koszyku na sałatę
Tekst wspomnianego Janusza Laskowskiego, prozaika, poety i dziennikarza (zmarł w 1975 r.) działacza PPS, ukazał się w numerze kwietniowym „Kultury”. Nosił tytuł „Nad Korsyką wieje wiatr od wschodu”. Jest to chyba jedyny tak pełny opis tych wydarzeń, z początku w tonie mocno farsowym, ale z biegiem poważniejącym. Od porannego zatrzymania Laskowski jeździ więźniarką (zwaną przez Francuzów panier a salade – czyli koszyk na sałatę) po paryskich komisariatach, skąd policjanci wyprowadzają i ładują do auta kolejnych internowanych. Pojawiają się nazwiska Polaków. Wsiadają: Adam Bitoński działacz mikołajczykowskiego Stronnictwa Ludowego, Mieczysław Biernacki z przedwojennego ONR, nie wymieniony z imienia artysta malarz o nazwisku Lewandowski, Seweryn Eustachiewicz ze Stronnictwa Pracy. Po południu przywożą ich do dawnego szpitala przerobionego na szkołę policyjną i tam zamykają w starej kaplicy. W tłumie Laskowski widzi blisko osiemdziesięcioletniego, jak się okazuje, Hiszpana. To komunista, „Facet jest zrozpaczony. (…) podczas wojny domowej w Hiszpanii republikanie widzieli w Stalinie najwierniejszego przyjaciela i gotowi byli za nim w ogień pójść, bo tylko Stalin im pomagał. I teraz hiszpańskiego komunistę, starca, wywożą, obawiając się, że zrobi zamach na Chruszczowa?” – notuje. Jest i kolejny rodak: „W nowym transporcie zobaczyłem p. Kwaśnego, prezesa Związku Robotników i Rzemieślników Polskich im. Józefa Piłsudskiego w Paryżu. Raczej byłego prezesa. Miał wielkie nieprzyjemności, bo nie jest uchodźcą, lecz obywatelem polskim, a ponieważ jest malarzem z zawodu, więc wziął pracę w ambasadzie Polski Ludowej w Paryżu. Praca ta polega na odmalowaniu ścian. Ale tego wystarczyło niezbyt wyrobionej emigracji, aby okrzyczeć prezesa za „reżymowego”. I otóż ten „reżymowy” prezes jedzie teraz na Korsykę”. W tłumie znajduje się kilku przestraszonych Chińczyków, którzy zwiali Czang Kaj-szekowi z Tajwanu, są Czesi i kilku nowych Polaków. Po nocy w celach, więźniarki w asyście motocyklistów odwożą aresztowanych na Orly. W samolocie pasażerowie dostają gazety, w których są już wzmianki o tym co się stało. W „Le Combat” czytają: „Senator z okręgu Seine Maritime, p. Jean Lecanuet złożył pisemną interpelację do ministra spraw wewnętrznych: >Jak pan godzi zasady świętego prawa azylu należnego cudzoziemskim uchodźcom we Francji z zastosowaniem deportacji, która ich spotyka podczas pobytu pana Chruszczowa we Francji. Jakimi powodami kierował się zarządzając te środki w wypadkach, kiedy dotyczą one osób, których przeszłość i obecne zachowanie się dają gwarancję przyjaźni dla Francji, podporządkowania się jej prawom, głębokiego poszanowania porządku publicznego, przywiązania do demokracji i które nie dopuściły się żadnego innego występku, jak tylko tego, że zostały pozbawione przez p. Chruszczowa prawa życia w swojej ojczyźnie, jako ludzie wolni<”. „Le Figaro” jest oburzone, drukuje protest Związku Pisarzy, to krzepi. Lądują.
Plaża
„Młody urzędnik z gabinetu prefekta Korsyki zaczyna pytać poszczególnych reprezentantów narodowościowych, czy chcą jechać razem z tą czy inną narodowością. (…) - Z jaką grupą narodowościową chcą jechać Polacy? - Polakom jest to całkiem obojętne - odpowiadam w imieniu naszej grupy. - Pojedziemy z każdą grupą i z każdą narodowością. Te rzeczy nie grają dla nas żadnej roli. - Czy panowie chcą jechać z Ukraińcami i Kroatami? Chcemy z Ukraińcami. Jeden z kolegów mówi mi, że może by z Gruzinami, albo Węgrami. Odpowiadam, że nie wydaje mi się możliwe wysuwać jakiekolwiek zastrzeżenia lub dezyderaty. Chcę być więźniem z podniesioną głową. Wszyscy podzielili moje zdanie. (…) Po chwili urzędnik zawiadamia mnie, że Polacy jadą z Ukraińcami i Kroatami do Porto. Gdzie to jest? Nad morzem”. – wspomina pierwsze chwile na wyspie Laskowski. Starszy pan, który okazuje się prefektem Korsyki we własnej osobie, bardzo Laskowskiemu zachwala to miejsce, a jeżeli jest wśród internowanych malarz, to świetnie, doceni piękno tego zakątka wyspy. Niech maluje. Papierosy są dużo tańsze niż w Paryżu. Jest też wino, o którego cenę spierają się z właścicielem hotelu, gdy ten zaczyna je w końcu „chrzcić” wyprowadza tym naszych z równowagi. Mają piękną pogodę, choć to jeszcze nie sezon, jest zimno, nie ma ciepłej wody. Problemem jest straszliwa nuda i część francuskiej prasy, która donosi, że spędzają luksusowe wakacje na koszt państwa. Czują się tym dotknięci. Jakiś Bułgar umiera na serce, jakiś Węgier spada ze skały, ktoś łowi ryby choć to zakazane, młodzież przepija kieszonkowe, kwitnie hazard, pojawia się problem w co ubrać maleńkie dziecko, zabrane razem z obojgiem rodzicami, do mszy odprawianej przez chorwackiego internowanego księdza służy jako ministrant litewski przedwojenny minister… aura absurdu osiąga zenit. Laskowski kończy nie podając niestety ilu Polaków znalazło się na Korsyce, choć wspomina że ma zamiar policzyć. Tekst wysyła Giedroyciowi z miejscowej poczty.