Jerzego Giedroycia lekcja przyzwoitości
MAREK ŻEBROWSKI
Często jest przypominane powiedzenie Jerzego Giedroycia, że „polityka nie jest sakramentem”. Wielu zapomina jednak, jak ważne było dla niego, by „zmieniając poglądy” jednocześnie „zachowywać zasady”. W kończącym się roku nieomal przegapiliśmy na portalu 50-tą rocznicę sprawy, która pokazuje, jak ważna dla Redaktora „Kultury” była w polityce lojalność, czy po prostu – przyzwoitość. A chodziło o ukraińskiego generała, Pawła Szandruka, któremu postanowił Redaktor dać głos w czerwcowym numerze pisma z 1965 roku.
Spod Krzemieńca do Kalisza
Pawło Szandruk urodził się w Borsukach, niedaleko Krzemieńca, w roku 1889. W carskiej armii dosłużył się stopnia sztabskapitana. Po rewolucji marcowej, w maju 1917 roku w jego pułku powstał batalion ukraiński, na którego czele stanął właśnie Szandruk. Jako dowódca pociągu pancernego walczył z bolszewikami, a następnie do 1920 roku walczył w armii Ukraińskiej Republiki Ludowej. W wojnie polsko-bolszewickiej brał udział po stronie polskiej u boku atamana Semena Petlury. Kiedy Armia Czerwona rozbiła siły URL w listopadzie 1920 roku, a około 19.000 żołnierzy ukraińskich ewakuowano do Polski, Szandruk trafił do obozu internowania nr 10 w Kaliszu. Od początku zaangażowany w społeczne i polityczne życie ukraińskiej diaspory, w pełni rozwinął swą działalność po roku 1926, który dla grupy tej był prawdziwym przełomem. O ile – jak wspominał sam Szandruk – wcześniej szef Sztabu Generalnego gen. Stanisław Szeptycki potrafił do ukraińskiego generała Wołodymyra Salskiego powiedzieć „Wynoście się z Polski, wy szmaciarze!”, o tyle po przewrocie majowym ukraińscy sojusznicy zostali niemal zrównani w prawach z polskimi weteranami. To przecież do nich już w maju 1921 roku powiedział Marszałek podczas wizytacji w obozie nr 10: „Ja was przepraszam, Panowie, ja was bardzo przepraszam”.
Kontrakt a honor
Ambitny ukraiński wojskowy – choć miał już lat 48, a krótko wcześniej ukończył naukę w Instytucie Radiotelegraficznym – w 1936 roku wstąpił do Wojska Polskiego, „aby się uczyć”. Ponieważ do Wyższej Szkoły Wojennej przyjmowano oficerów w randze od porucznika do majora, przystał na zweryfikowanie swego stopnia wojskowego: ukraiński generał-chorąży został kontraktowym polskim oficerem w stopniu majora. W 1938 roku ukończył Szandruk WSW i podpisał kolejny kontrakt, tym razem w randze podpułkownika.
Wrzesień 1939 roku zastał go w 18. pułku piechoty, gdzie był zastępcą dowódcy. Choć kontrakt umożliwiał mu wycofanie się ze służby w sytuacji wybuchu wojny, jak wspominał – „(…) było dla mnie nie do pomyślenia, żeby nosić mundur polskiego żołnierza i zdjąć go w czasie, kiedy Polska znalazła się w biedzie”. Wezwany do Warszawy z Inowrocłąwia, gdzie nadzorował przygotowania do obrony, trafił w rejon Krasnegostawu, gdzie pułkownik Jan Bratro zebrał żołnierzy z rozmaitych jednostek, tworząc 29 Brygadę Piechoty. Życie wielu żołnierzy Brygady uratował dowódca jej sztabu, faktycznie dowodzący jednostką – właśnie Pawło Szandruk. Rozkazem generała B. Olbrychta powierzono mu dowództwo połączonych grup: płk. Bratro, płk. Wani, płk. Szulewicza, ppłk. Gumowskiego oraz baterii por. Laszkiewicza. W czasie bitwy pod Łabuniami grupa płk. Bratro mężnie stawiała opór Niemcom wzdłuż szosy Zamość-Hrubieszów, a gdy stało się to nierealne i nakazano wycofanie grupy z tego rejonu, płk. Szandruk
„…udał się osobiście na pozycje czołowych baonów, by przedstawić ich dowódcom plan odwrotu. (…) Ponieważ płk Bratro nie było już na posterunku dowodzenia, rozkaz ten przekazano na pozycje czołowe podpułkownikowi Szandrukowi, który po otrzymaniu go dopilnowywał osobiście kolejnego wycofywania się baonów z pozycji. Odwrót odbywał się już pod silnym ogniem artylerii niemieckiej i przy okrążonym skrzydle, do którego zbliżały się już niemieckie samochody pancerne. Sytuacja brygady była właściwie beznadziejna, jednakowoż wojska wyszły z pułapki szczęśliwie, unikając zagłady w dużej mierze dzięki osobistej ingerencji podpułkownika Szandruka, jego przewidywaniu, energii i odwadze”.
W III Rzeszy
Ranny w boju Szandruk trafił do niewoli. Ze względu na ciężki stan, w jakim się znajdował, został wysłany do szpitala w Kielcach, a następnie – zwolniony do domu. Szandruk wrócił do żony, do Skierniewic. Na początku roku 1940 na skutek denuncjacji ze strony dawnych kolegów – ukraińskich oficerów, został aresztowany przez Gestapo i spędził w śledztwie ponad pół roku. W 1941 roku Szandruk, po powrocie do Skierniewic, został kierownikiem miejscowego kina. Jak sam wspominał – a potwierdzał to wielokrotnie w m.in. wybitny neurolog, prof. Jerzy Kulczycki, który znał Szandruka jeszcze przed wojną – w tym okresie Szandruk miał bliskie związki z polskim podziemiem, a w kinie zawsze zatrudnionych było kilka osób, zagrożonych wywózką do Niemiec. Notabene, po wkroczeniu Rosjan żona generała Szandruka ukrywała się, a następnie uciekła do Berlina – właśnie dzięki opiece ze strony AK-owskiego podziemia.
W 1941 roku, przed atakiem Hitlera na ZSRR, Szandruk znalazł się w gronie osób, które – jak uznali Niemcy – byłyby chętne do współpracy w ramach Ukraińskiego Komitetu Narodowego. Przekonywano go, że zmierzają oni do utworzenia państwa ukraińskiego. Po latach pisał: „Wszystko to było dla mnie ogromną i nieprzyjemną niespodzianką. Mogłem już zaobserwować, co wyrabiali Niemcy w Polsce i nie miałem najmniejszych powodów, by oczekiwać jakichkolwiek dobrych intencji Niemców względem Ukrainy”. W rezultacie jako doradca trafił jednak Szandruk do Rumunii. Kilka dni po ataku na ZSRR – którego skuteczność zaskoczyła samych Niemców – uznano, że „ani ukraińscy generałowie, ani politycy” nie są Rzeszy do niczego potrzebni i pozwolono mu wrócić do Skierniewic.
Pod koniec 1944 roku generał Pawło Szandruk dostał depeszę od emigracyjnego prezydenta Ukraińskiej Republiki Ludowej Andrija Liwyckiego, który nakazał mu natychmiastowy przyjazd do Berlina. Liwycki poprosił Szandruka, by ten stanął na czele Ukraińskiego Komitetu Narodowego – ciała, które miało być powołane do współpracy z Niemcami w celu niekompromitowania nią uchodźczego rządu. Po latach wspominał, że z początku pomysł ów wydał mu się niedorzecznością: „
W ostatnich godzinach wojny – w jakim celu? Lecz gdy mi została przedstawiona sytuacja Ukraińców, znajdujących się jako robotnicy w Niemczech, lub jako żołnierze w armii niemieckiej i między innymi położenie 1 Dyw. Ukr., skapitulowałem. Istotnie – ratować!”. Po dłuższych negocjacjach – których celem było m.in. zachowanie niezależności od Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji gen. Własowa – Komitet powstał i 15 marca 1945 roku został uznany przez niemiecki MSZ za oficjalne przedstawicielstwo ukraińskich sił politycznych. Dwa dni później jego członkowie jedyny raz spotkali się, by przekazać wszystkie kompetencje cywilne i wojskowe gen. Szandrukowi. Stanął on też na czele Ukraińskiej Armii Narodowej, która miała skupić wszystkich żołnierzy ukraińskich, walczących pod niemieckimi rozkazami. Natychmiast Szandruk przystąpił do działania:
„(…) wysłałem zaufanych ludzi (w tym między innymi i gen. Krata) do oddziałów ukraińskich (UWW – Ukr. Wyzwolone Wojsko), ażeby natychmiast usunęli dowódców-Niemców i przeszli wraz z oddziałami na stronę Aliantów. W wypadku, gdyby to było niemożliwe do wykonania, musieli kazać oddziałom rzucić broń i rozproszyć się. A było Ukraińców w wojsku niemieckim nawet według statystyki niem. ponad 220.000 l[udzi]. Drugim zadaniem, które postawiłem sobie do wykonania, było przerzucenie możliwie wszystkich naszych działaczy polit., społecznych, instytucji, duchowieństwa itd. na zachód, ażeby jak najprędzej dostali się do rąk Aliantów, celem uratowania siebie oraz jako moi wysłannicy”. 19 kwietnia 1945 roku Szandruk dotarł do znajdującej się nieopodal Grazu w Austrii 1. Dywizji Ukraińskiej, jak odtąd kazał nazywać wcześniejszą „14 Grenadier-Division der Waffen SS (1 Ukr. Div.)”, zwaną też „Hałyczyna”. Żołnierze złożyli przysięgę na wierność Ukrainie i naszyli odznaki z „tryzubem” na czapki. 8 maja Szandruk wycofał swe jednostki z frontu i nakazał organizację wymarszu na zachód, gdzie miały one przekroczyć rzeki Mury. Jednocześnie wysłał umyślnego z listem do gen. Władysława Andersa z prośbą o interwencję u Anglików. 10 maja dywizja przeszła na tereny, zajęte już przez Anglików i Amerykanów, a następnie została internowana we Włoszech, gdzie stacjonowała Armia Andersa. Szandruk prawdopodobnie spotkał się wówczas z nim, zabiegając o ratunek dla swych żołnierzy – w dużej mierze obywateli II RP – przed wydaniem ich Rosjanom. Udało się to, również dzięki wyjednanemu przez arcybiskupa Iwana Buczkę wsparciu papieża Piusa XII. Jeśli istotnie taki cel postawił sobie Szandruk kilka miesięcy wcześniej, gdy przyjmował propozycję stanięcia na czele Ukraińskiego Komitetu Narodowego, to został on osiągnięty.
„Dzielności żołnierskiej”
Swoistą klamrą zamykał generał Szandruk swą dowódczą działalność w czasie II wojny światowej, pisząc w 1947 roku w cytowanym już powyżej liście do gen. Tadeusza Pełczyńskiego: „
Jest jeszcze jedna, uważam bardzo ważna, sprawa. Gdy byłem dowódcą zgrupowania pod Zamościem, przedstawiłem za walkę pod Krasnobrodem 26 IX 39, która rzeczywiście była heroiczną, szereg oficerów polskich do nagród bojowych: płk. Jana Filipowicza do Virtuti Militari V, kpt. kpt. Jana Góreckiego, Kazimierza Zaleskiego, Tadeusza Krzyszkowskiego, por. Chojnowskiego, ppor. ppor. Zygmunta Siedleckiego i Kaszewskiego do Krzyża Walecznych. Rzecz naturalna, że akta zaginęły. Lecz moim zdaniem byłoby sprawiedliwym sprawę nagród ponowić”.
Jako jeden z pierwszych wiadomość tę podał „Dziennik Polski” z Detroit, kolejne były m.in.: „Wrocławski Tygodnik Katolików” (S. N., „Virtuti Militari dla generała SS”, 25.10.1964), wspomniany „Narodowiec” (Stanisław Jóźwiak, „Kto nadał Paulowi Schandrukowi, dowódcy dywizji SS Galizien polski order Virtuti Militari”, 17.11.1964), „Nasz Znak” (Stefan Mereżka, „„Virtuti Militari” na piersiach dowódcy SS-Galizien”, nr 4/1964); „Prawo i Życie” (Jacek Wilczur, „Virtuti dla SS-mana”, 31.01.1965) i inne. Wzbierającą falę krytyki wobec nadania Szandrukowi Virtuti dostrzegł Jerzy Giedroyc i uznał, że nie może wobec niej pozostać obojętny. 3 stycznia 1965 roku pisał do Jerzego Stempowskiego: „Nie wiem, czy zwrócił Pan uwagę na dziką kampanię przeciw generałowi Szandrukowi, spowodowaną tym, że dano mu Virtuti Militari (Anders) za kampanię wrześniową, gdzie dowodził brygadą piechoty. Kampania została rozpoczęta przez prasę prowarszawską („Nowy Znak” [powinno być „Nasz Znak” – przyp aut.] w Szwecji, „Oblicze Tygodnia” etc.), a obecnie ją podchwyciła „Litieraturnaja Gazieta”. Zarówno Anders, jak i generał Pełczyński boją się te sprawy poruszać i nabrali wody w usta. Ponieważ Szandruka bardzo cenię, uważam, że trzeba go koniecznie wziąć w obronę. Udało mi się za pośrednictwem pułkownika Jana Kowalewskiego wydostać na ten temat materiały. Mam zresztą pamiętniki Szandruka, które wyszły w USA w 1959 roku. Szandruk jest w nędzy i bardzo stary. Myślę, że wzięcie go w obronę przez Polaków jest nie tylko obowiązkiem, ale to może mieć duży rezonans wśród Ukraińców i naprawi tę londyńską głupotę. Czy miałby Pan ochotę o tym napisać do numeru marcowego? (...)”. Jednak finalnie „Kultura” zajęła się sprawą dopiero w numerze czerwcowym z 1965 roku, publikując
fragmenty pamiętników generała z
omówieniem Mariana Kamila Dziewanowskiego i odredakcyjnym wyjaśnieniem „
za co gen. Szandruk dostał Virtuti Militari”. Kończyło się ono opinią, że „zrobił on o wiele więcej dla uratowania wojska, niż można by się było spodziewać od przeciętnego dowódcy w podobnej sytuacji. Przez cały czas działań wojennych w 1939 roku, ppłk. Szandruk zachowywał się jak lojalny i dzielny oficer. W konsekwencji odznaczony został po wojnie krzyżem Virtuti Militari”.
Wzięcie Szandruka w obronę przez „Kulturę” nie pozostało niezauważone – cykl artykułów poświęciły temu jednemu numerowi zarówno pisma wychodzące w PRL, jak i te, przez uchodźstwo uważane za związane z reżimem: m.in. „Życie Warszawy” („Krasnoludki i rezuny”, 17 sierpnia 1965), „Trybuna ludu” („Pochwała kolaboracji i zdrady”, 20 czerwca 1965), „Express wieczorny” ( „Wyścig o względy ukraińskiego SS-mana”, 24 czerwca 1965) oraz „Oblicze tygodnia” („Hitlerowski generał i jego obrońcy z paryskiej „Kultury””, nr 332 z 1965 roku). Wychodzący w Szwecji „Nasz Znak”, który z inspiracji reżimu zarzucał Jerzemu Giedroyciowi malwersacje finansowe podczas jego pracy w Ambasadzie RP w Bukareszcie na początku wojny, wiązał obie sprawy w jedną, rozpoczynając artykuł pt. „W matni” (nr 9 z z września 1965) słowami: „Milcząc uparcie w sprawie własnej kryminalnej afery bukareszteńskiej, Jerzy Giedroyc postanowił osobiście wystąpić w szranki w sprawie b. ukraińskiego SS-mana – Paula Schandruka”.
Jednak z pewnością żaden z ataków reżimowych czy kryptoreżimowych pism nie był dla Giedroycia tak bolesny, jak reakcja jednego z najbliższych współpracowników,
Borysa Łewyckiego, o czym wspomina
w swym artykule Bogumiła Berdychowska. Jeszcze przed publikacją materiałów, poświęconych Szandrukowi, kiedy Giedroyc szukał autorów, gotowych napisać o tej sprawie, Łewycki był temu zdecydowanie przeciwny: „Moim zdaniem sprawą Szandruka nie warto się interesować. To wszystko jest niejasne i pokręcone, że lepiej nie prowokować historii, które koniec końcem mogłyby być dla „Kultury” niekorzystne – pisał w liście z 30 listopada 1964 roku. – Ukraińska emigracja jest sama sobie winna, że nie zdobyła się na s o l i d n ą krytykę tego wszystkiego, co stało się w czasie wojny na odcinku niemiecko-ukraińskim. Każdy kto odważy się przekroczyć albo zaczepić to tabu zostaje „rozbity” zadziwiającą solidarnością naszej emigracji, solidarnością nota bene, na którą nie możemy się zdobyć w sprawach elementarnych, a może nawet decydujących dla naszej egzystencji”. W reakcji na publikacje „Kultury” słał Łewycki Giedroyciowi kolejne gromy: „Moim zdaniem było fatalną pomyłką zamieszczać wspomnienia Szandruka. To nie są wspomnienia, a tylko próba usprawiedliwienia ohydnej i nikomu niepotrzebnej kolaboracji z nazistami. Próba prymitywna, pełna kłamstw i przekręceń” – przekonywał 30 czerwca 1965. W odpowiedzi z 6 lipca Giedroyc starał się spokojnie przedstawić swoje racje: „Generał Szandruk był polskim oficerem kontraktowym, został odznaczony polskim orderem wojskowym i z chwilą, gdy został zaatakowany przez Warszawę i prasę emigracyjną inspirowaną UB (...) uważałem za obowiązek dać mu możliwość wyjaśnienia. Nie zważając, czy tego rodzaju postępowanie jest popularne czy nie. W pewnych sprawach wytworzył się rodzaj terroru opinii i bynajmniej nie mam zamiaru się temu podporządkować, tym bardziej, że terror opinii służy praktycznie tylko jednej stronie”. Jednak argumenty te nie przekonały Łewyckiego, który w listopadzie/grudniu 1965 zagroził wręcz zakończeniem współpracy z Giedroyciem: „(...) Chciałem jeszcze raz powiedzieć, że zamieszczenie głupkowatych i nieprawdziwych kolaboranckich medytacji pana Szandruka było fatalnym policzkiem dla jednej z politycznych linii „Kultury”. Żadnego tabu Pan nie łamał, bo haniebne zachowanie się części ukraińskiej inteligencji w czasie okupacji jest prawdziwym tabu (...). Artykuł pana Szandruka w ogóle nie miał nic wspólnego z jakimś tabu. Albo to wszystko jest małoznacznym w porównaniu z faktem, że moim zdaniem, po prostu nie można w postępowym czasopiśmie obok materiałów pisanych w naszych krajach i szmuglowanych na zachód itd. itd. umieszczać takie artykuły, jak szandrukowskie. (...) Gdyby Pan uważał za potrzebną moją współpracę w „Kulturze”, to warunkiem byłoby umieszczenie mego listu do redakcji w związku z artykułem Szandruka, ale z góry muszę zaznaczyć, że taki list byłby dla rozmaitych kół bardzo nieprzyjemnym dokumentem”. Groźba ta musiała być dla Redaktora niemiłą niespodzianką, w liście z 8 grudnia 1965 roku wyjaśniał więc po raz kolejny: „Bardzo się boję, że w sprawie gen. Szandruka istnieje ze strony Pana jakieś nieporozumienie. Nie próbowałem wybielać czy tłumaczyć działalności gen. Szandruka, bo to nie jest zadaniem pisma polskiego. Gen. Szandruk był polskim oficerem kontraktowym, z dobrą kartą, z bardzo również dobrą kartą z kampanii wrześniowej 1939. Za tę kampanię został odznaczony Virtuti Militari. Odznaczenie to spowodowało niesłychaną kampanię prasy komunistycznej i sowieckiej. Uważałem więc za potrzebne i właśnie demokratyczne, by sprawę przedstawić obiektywnie, jeśli idzie o powody odznaczenia i dać możliwość Szandrukowi przedstawienia swego stanowiska. (...) Mam głębokie przekonanie, że moje postępowanie jest słuszne i uczciwe i byłoby dla mnie bardzo ciężkie, gdyby mimo tych wyjaśnień uważał Pan za niemożliwe współpracowanie nadal z «Kulturą»”. Łewycki pomimo wszystko na prawie pięć lat zawiesił swoją współpracę z miesięcznikiem, a w pewnym momencie zaproponował nawet stworzenie grupy, która opiniowałaby materiały dotyczące problematyki ukraińskiej, w której widział obok siebie Bohdana Osadczuka, Iwana Koszeliwca. Było to dla Giedroycia absolutnie nie do przyjęcia i prawdopodobnie zaostrzyło formę jego odpowiedzi z 13 marca 1966 roku: „Co do Szandruka, to nic nie mogę dodać więcej do tego, co Panu pisałem poprzednio. Nie dlatego siedzę na emigracji i walczę z komunizmem i jego metodami, by samemu uprawiać ich metody. Nie wchodzę w meritum sprawy, bo jej nie znam i nie jestem kompetentny do jej oceniania. Gen. Szandruk był polskim oficerem kontraktowym, dostał najwyższe odznaczenie wojskowe, został zaatakowany i uważałem za uczciwe i zrozumiałe, że dałem mu możność obronienia się. (...) Może mylnie, ale to jest dla mnie demokracja”.
Po jakimś czasie sprawa ucichła, a sam Szandruk widział tu zasadniczą zasługę Redaktora „Kultury”: „Oczywiście wiesz, jak Twoi rodacy chcieli mnie powiesić za WM (Virtuti Militari – przyp. aut.), a moi to już mało co nie powiesili, lecz potem, po rzeczowej obronie mnie przez Redaktora J. Giedroycia Polacy zamilkli, a moi rodacy musieli mnie przeprosić” – pisał w liście do płk. Stanisława Żochowskiego z 18 stycznia 1968 roku.
Kto zaś chciałby jeszcze pytać o zasadność odznaczenia Szandruka orderem VM, winien zajrzeć do opublikowanego w „Zeszytach Historycznych” jego listu do majora Jerzego Ponikiewskiego z 20 lutego 1947 roku:, w którym pisał m.in.:
„Otóż, Panie Majorze, nie jestem i nigdy nie będę należał do jakiejś partii czy organizacji, jestem patriotą ukraińskim, który widzi możliwość istnienia ukraińskiego państwa i może nawet narodu w koncepcji najbliższej współpracy politycznej i militarnej polsko-ukraińskiej. Za Polskę się biłem, bo uważałem, że przez to biję się za Ukrainę. Wierzę, że do tego zagadnienia więcej powracać nie będziemy. A gdy zajdzie potrzeba bić się jeszcze raz za Polskę – będę! Z tych samych powodów. A poza tym mówiłem już Panu Majorowi, że Polska była dla mnie Drugą Ojczyzną”.