Wiersze Starobielskie
20 października 1939 r. - 11 grudnia 1939 r.
Z drogi
Na polach rude płaty jesieni i krwi.
Piosenko, omiń, piosenko, zapomnij!
Pozostańmy w tych dniach zamienionych w gruzy,
Kiedy dojrzewało serce, kiedy, w te dni,
tyle rosło miłości ogromnej,
jak śpiew na skrzydłach jakiejś żywej muzy.
*
W blasku bomb, w słońcu śmierci
nie blednie twoja ukochana twarz.
Wielki jest ogień artylerii,
ale mocniejsze twe serce,
w którym, zacięty jak pocisk i gniewny,
do końca będę trwał.
*
Iść z pochodami trupów, w zdradzie, w bezdroża popłochu:
dzieci zabite, drogi zabite, miasta zabite,
bogactwo, uroda wolności u okutych nóg;
kraj polny, kraj fabryczny, mordowany z wysoka;
pogorzelisko zewsząd czarną gwiazdą świta,
niepowstrzymany wszędzie znojnej ziemi ruch.
*
Gdzie jest stolica bólu w tej ojczyźnie zguby?
To, co zostało, nieuzbrojone żadną armatą
to co nie zabija, co rodzi, w domu okrytym powieką,
otwartą powieką mej żony przerażonej tym światem.
Ty, co nie wiesz, kiedy wrócę w nasze serdeczne trudy,
Stolico ostatnia, cierpiąca daleko!
*
Już spada jesień niewoli z połamanych drzew,
W dreszczu rozpływa się sen i głód,
w więzach mgły i błota mężnieje nasz czas.
Z tej drogi przyniosę więcej niż śpiew:
czerwony, minąwszy ziemię, twardy, czysty głóg,
co na czarnym polu gałęzie odchyla od gwiazd.
*
20.X.1939
APOSTROFA
Kiedy bębniło serce kompanii,
i nóg parada o bruk grzmiała,
my, nieprawdziwi, oszukani,
nie dzieł szukaliśmy lecz dział.
*
Kiedy konało serce kompanii
i wróg z obłoków ogniem bił w nas,
nam, w wężowiska dróg wplątanym,
nie wojna rosła lecz ojczyzna.
*
Ojczyzna, która zewsząd idzie,
drogą fabryczną, drogą rolną –
i śmierć tu mała, wielkie życie,
i ponad każde niebo - wolność!
*
Gdy ocknie się serce kompanii,
do progów swych i do swych ścian
powróci i tam znajdzie na nich? -
Ojczyzno miła, żono ukochana!
*
30.X.1939
Z CYKLU:
RYSUNKI
* * *
Czy tam skąd ciągnie obłok mglisty
a za nim gwiazda głębie mierzy;
czy tam skąd ziemia daje błyski
jak słońce, coraz mocniej, szerzej;
Czy w łzie, co chmurę z oczu zmywa,
w uśmiechy głębiąc je najgładsze –
w sprawie szczęśliwej, nieszczęśliwej,
o żono, razem, zawsze, zawsze!
*
10.XI.1939
ŻOŁNIERZ, KTÓRY KLĘCZY
Gwiazdy, gwiazdy – wzgarda i łaska!
oto jest niebo, sina koszula żołnierzy,
obce sercu, wrogie głowie, dalekie ciału,
rozdarte w bombowych blaskach –
widziałem jak okrywał się nim, nieokryty chwałą,
żołnierz, który nie wierzył.
*
Szrapnele w lasach rozdzierają w strzępy jesień,
w polu tropi zające samolot myśliwski.
Jest to pejzaż pogardy dla człowieka, więc niema tu ludzi,
ja jestem tylko drzewem w nocnym lesie
i rozsypuję suche złoto liści
na kompanię, co śpi – aby Bóg jej nie budził.
*
Lecz świt wszystkie objawia drogi –
i tym, którzy we śnie drżą w objęciach żon,
i tym, co pamiętają sakralne gesty papieża,
i tym, których ściga woda lub ogień,
i tym, co jadą na okrętach zalanych mgłą –
wszystkim we śnie wszystko było naścieżaj.
*
I samolot w te sny wbił swój warkot!
Kto widział zabite miasta, tego zabity sen nie trwoży,
lecz kompania, wybita z cienia, mrugała oczyma jak ślepe dziecko.
Powinienem to na zawsze zostawić pod powieką martwą,
zakryć milczącym i zabójczym nożem –
wszyscyśmy wtedy ujrzeli strach uderzający zdradziecko.
*
Oficer jak Mojżesz prowadzi w morze ognia,
tak głębokie jak wysoko do nieba,
tak szerokie jak horyzont, który kompanię okrąża.
Boże łagodny!
Boże mleka i chleba!
Oto litania, której nikt pomyśleć nie zdążył.
*
A w środku tego morza szara muszla bólu,
wśród kompanii, która przyrastała do zielonych bruzd,
jest żołnierz, co klęczy i wyciąga ręce.
Krzyczy jego ciało, on najżarliwiej do ziemi się tuli.
Nie wiem jakie słowo wyjąć mu z czarnych ust?
Ja jestem drzewo i zamilkam w męce.
*
20.XI.1939
Z CYKLU:
RYSUNKI
Ten ptak co połyka światło, –
to flecista!
Serce nam w obłokach usiadło,
kołująca przystań.
*
Teraz każdy liść, na liściu nuta, -
to wspomnienia.
W myślach, w liściach twoje usta
tak odbijać, tak odmieniać!
*
Zakochany! na tym słowie, jak na skrzypcach,
bywać ptakiem!
Nowy świat! I tak odkrywca
W tobie usnął, jak pod dachem.
*
23.XI.1939
NA PRYCZY
Jak słowik we fontannie,
gdy tonę, to słyszę morze,
które opada na mnie:
niebo, o które nie proszę.
*
Więc tonę, kolego, na pryczy,
we mgłach ze słonego drzewa:
we śnie brnę do gwiazdy najbliższej –
lecz ta, co mży wam, to nie ta.
*
Ta, co uwiąże mi dłonie,
dwie ciężkie kotwice u dna,
pod sercem boleśnie zapłonie,
jak wielka ziemia bezludna.
*
Drży pokład pryczy, jak wyspa.
Jakiż ją wulkan wysadzi!?
Gdy gwiazda do oczu przyszła,
jakie myśli, jakie ptaki gromadzić ?
*
Z modlitwy Waszej – ani słowa,
z ojczyzny – ani jednej troski,
ani groźby waszego Boga,
ani uśmiechu waszej Matki Boskiej!
*
W nocnym sercu, w sercu potędze,
która urodzi się kiedy?
Czekam na to, co będzie,
jak wy na plotkę z gazety.
*
Gdy trzech was przez brzuch oddycha,
ja, czwarty, na pryczy tonę.
I, jeśli wymyśliłem słowika,
to jako podzwonne; studzwonne!
*
3.XII.1939
Z CYKLU:
RYSUNKI
Na ręce, która nie śpi, choć ją gwiazda myje
z całego brudu dnia, wśród nocy z smrodu onuc,
widzisz kwiat? Dajże mu zapłonąć!
W tym kwiecie moje myśli żyją.
*
Tylko to światło przysłane gwiazdą z daleka,
tylko to życie blasku na skórze –
ogród, który rana nie doczeka,
chwiejne, drobne, srebrne skrzydło musze!
*
Biorę to skrzydło okiem, biorę je tak lekko,
jakby się miały spełnić wszystkie sny Ikara
rozwijam je jak żagiel półsenną powieką –
tak czysty i wysoki lot, Żono moja biała!
*
Której rąk dotyku, Której ust oddechu,
Której na piersiach spać – tak mi ogromnie trzeba!
Moja w płaczu, moja w śmiechu,
Z mojej cielesnej ziemi i z serdecznego nieba!
*
11.XII.1939
POWRÓT DO GÓRY STRONY