telefonie siedział niejaki
Koźmiński, jeden z redaktorów pisma. Ten mi tylko powiedział, że bierze szczoteczkę do zębów i nic poza tym. W domu wywołałem wielką sensację i konsternację. Spakowałem się czemprędzej i – pożegnawszy z
Mamą,
Ojcem i Zygmuntem – poleciałem do redakcji. Tu czekałem przynajmniej do godziny 12ej w nocy, no i dowiedziałem się, że jadę pociągiem wraz z kobietami.
Około 1szej w nocy byliśmy w wagonie na dworcu Gdańskim. Przez całą noc przesuwano nas, aż wreszcie o godzinie 8ej rano w czasie nalotu znaleźliśmy się pod mostem kolejowym. Po nalocie wreszcie pojechaliśmy – czyli jest to dzień 7y września.
W czasie jazdy dowiedziałem się dopiero, że jest to ewakuacja i że nie wiadomo, kiedy wrócimy do Warszawy; dowiedziałem się też, że celem naszej jazdy jest Kowel. Do tego Kowla jechaliśmy przez dwie noce i dwa dni przez Łuków, Lublin, Chełm, Łuck. W czasie jazdy wypełnialiśmy sobie czas grą w karty, rozmowami itp. Zżyłem się wtedy bliżej z red.
Pietrkiewiczem, jego
żoną oraz
żoną red.
Wyrzykowskiego. Opiekowała się nami gen. Skwarczyńska, robiąc to bardzo dyktatorsko. Na postojach walczyliśmy o wodę i jedzenie. Codziennie rano całe towarzystwo dostawało po kieliszku koniaku – poza
Następna