Zdjęcie
Ogród zimowy. Maisons-Laffitte, 1955. / Sygn. FIL00054
© INSTYTUT LITERACKI

„Cegiełki” - opracowanie studentów Uniwersytetu Łódzkiego



W marcu 2023 roku grupa studentów z Uniwersytetu Łódzkiego przyjechała wraz ze swoimi opiekunami naukowymi - prof. Marzeną Woźniak-Łabieniec i prof. Sławomirem Nowinowskim - na warsztaty naukowe do Maisons-Laffitte.
Podczas kilkudniowego pobytu poznawali organizację archiwum Instytutu Literackiego, przygotowując się do korzystania z materiałów przy pisaniu prac magisterskich i doktorskich.  Opracowali też wspólnie temat tzw. Cegiełek, czyli akcji zbierania pieniędzy na Dom Kultury paryskiej od roku 1954.

Poniżej zamieszczamy przygotowany w oparciu o materiały archiwalne i publikowane wcześniej wypowiedzi mieszkańców Domu Kultury tekst i prezentację. Autorzy opracowania: Aga Becherka, Jędrzej Bończak, Robert Grześkowiak, Przemysław Miedziak, Agnieszka Nawrocka - włożyli opowieść w usta Zofii Hertz.

                                                     ***

O przeprowadzce i pożyczkach ze wspomnień na nowo wydobytych

- Od czego by tu zacząć? Widzą Państwo, to nie jest tak prosto. Nie tak łatwo być emigrantem z przymusu. Wojna się kończy, do Polski wrócić nie sposób, a co gorsza – w kraju cenzura i sytuacja tak niekomfortowa, jakby ktoś obcy rozsiadł się wygodnie w waszym domu i nie zamierzał go opuścić. Cały ten galimatias należałoby rozpocząć od naszego tymczasowego domu przy avenue Corneille w Maisons-Laffitte.
Dom został wynajęty w 1946 r. na nazwisko Jerzego Łubieńskiego. Kontrakt opiewał kolejno na 3 – 6 – 9 lat, ale właściciel zastrzegł sobie możliwość rozwiązania umowy. Zgodnie  z podpisanym dokumentem w willi mógł mieszkać tylko Łubieński z rodziną (istotny do zapamiętania szczegół). Oczywiście, trzeba wyznać, że w tym czasie willa była tak naprawdę składem książek. Ponieważ dom był w ruinie, własnym kosztem doprowadziliśmy go do stanu nadającego się do zamieszkania. Początkowy czynsz wynosił 55 tysięcy franków rocznie, plus podatki od domu. Okazało się, że po remoncie, właściciele willi uznali, że mają prawo podnieść opłaty (i moi szanowni, to nie była pierwsza komplikacja na naszej francuskiej drodze, oj nie). Sprawa trafiła do sądu, ale do rozprawy nie doszło, gdyż nastąpiło porozumienie – uzgodniono kwotę za pierwszy kwartał, miała liczyć 45 tysięcy i wzrastać zgodnie z ustawą.
W 1952 r. Jerzy Łubieński, główny lokator zbankrutował. Likwidując swoje interesy, uciekł na farmę. Zachował jednak willę. W tym samym roku, minęło już 6 lat od podpisania umowy, gospodarze domu wymówili nam kontrakt. Sprawa kolejny raz trafiła do sądu! Nie chcieliśmy opuścić willi, postanowiliśmy zawalczyć o „nasz” dom!
Właściciele, państwo M.M. Aronowie zwrócili się z pozwem aż do Wersalu. Wygrali w pierwszej instancji, sąd orzekł, że willa jest niedostatecznie zamieszkała – 10 pokoi na 6 osób. Od razu po niekorzystnym wyroku zamówiliśmy rzeczoznawcę, który stwierdził, że nie ma tam 10 mieszkalnych pomieszczeń. Zastanawialiśmy się, czy nie wysłać też do sądu świadectwa lekarskiego, według którego Łubieński ze względu na stan zdrowia musi mieszkać na wsi. Natomiast Aronom zaproponowaliśmy przepisanie kontraktu na Jerzego [Giedroycia], oferując dodatkową podwyżkę czynszu, a nawet zapłacenie go za parę lat z góry i wzięcie na siebie zasadniczych inwestycji dotyczących domu. Aronowie byli niewzruszeni.

Skład mieszkańców domu przy avenue Corneille w Maisons-Laffitte:
Jerzy Łubieński (fikcyjnie)
Józef Czapski – wuj Łubieńskiego
Maria Czapska – ciotka Łubieńskiego
Jerzy Giedroyc – jako kuzyn (na dowód jest zaświadczenie poselstwa Polskiego w Libanie, dotychczas uznawanego)
Henryk Giedroyc – brat (przyjechał już po rozpoczęciu sporu i mieszkał tam od grudnia 1952)
Zofia i Zygmunt Hertz

Teraz proszę o wybaczenie, gdyż muszę naświetlić sprawę drażliwą, a ważną dla dalszej opowieści. W tym to czasie pojawił się problem z urzędem skarbowym w Maisons-Laffitte. Wyszli oni z założenia, że Łubieński płacił cały czynsz za dom i obliczył jego podatek dochodowy za rok 1952, mnożąc wysokość rocznego czynszu przez 10. Łubieński po bankructwie w 1952 nie miał dochodu i nie złożył zeznania podatkowego. Serski (nasz prawnik) pojechał do urzędu, by wyjaśnić sprawę, m.in. to, że czynsz za willę pokrywają wszyscy jej mieszkańcy w równych częściach. Było to ważne dla sprawy, ponieważ skarbówka zażądała wykupienia patentu za rok 1953 za tzw. „wynajmowanie mieszkań lokatorom w celach zysku”. Po trzech latach toczącego się procesu o eksmisję, przegraliśmy.
Byliśmy w kropce. Sytuacje tego rodzaju łamią ducha, a przecież to właśnie my musieliśmy być silni, chcąc podtrzymać polską kulturę na emigracji. Ale jak tu robić cokolwiek, gdy lada chwila każdą iskrę zapału może zgasić padający na głowę deszcz?! W ostatnim, być może wariackim zrywie, zwróciliśmy się do czytelników i sympatyków naszej małej oazy polskości, jak napisał w październikowym numerze z 1954 roku Juliusz Mieroszewski:

Musimy kupić dom. Potrzeba nam 10 milionów franków. Tak oto, nie bez lęku, rozpisujemy plebiscyt, którego wynik odpowie na pytanie w jakiej mierze KULTURA stała się sprawą ogółu emigracji. Przekonamy się czy liczyć możemy tylko na potężnych przyjaciół-mecenasów, czy również na solidarne poparcie tysięcy Czytelników dla których piszemy, redagujemy, wydajemy nasze pismo...

Trzeba było znaleźć także nowy dom dla „Kultury”. Niebawem taka okazja się natrafiła. Pewien bogaty Anglik, przebywający w Egipcie, kupił dla córki piękną willę. Dziewczyna jednak przedwcześnie zmarła w Nicei, a dom pozostał pusty. Odwiedziło wówczas Jerzego dwóch mężczyzn, którzy przedstawili się jako Joseph Wetzstein – architekt oraz Weissberg-Cybulski – przedsiębiorca budowalny, zaprzyjaźniony z „Kulturą” (autor wspomnień z obozów stalinowskich zatytułowanych Wielka czystka), który miał swoje biuro w Paryżu. Zaproponowali bezinteresowną pomoc przy pertraktacjach z właścicielem. Wetzsteinowi udało się zbić cenę o 500 tys., wskazując, że dom i tak będzie wymagał dodatkowego remontu, w ten sposób razem z przedsiębiorcą z Paryża „zorganizowali” dodatkowy milion na fundusz zakupu wilii. Dom został zadatkowany 19 października 1954 r.
Władze francuskie ułatwiły nam załatwienie różnych administracyjno-biurokratycznych spraw. Po pertraktacjach cena spadła do 7 milionów 650 tysięcy franków. Poprzedni właściciel utworzył Societé civile immobilière. Dla niewtajemniczonych, polegało to na tym, że kupuje się tylko udziały w spółce, nie zaś nieruchomość. Wobec tego koszty aktu (opłaty skarbowe, notariusz) nie przekroczyły 300 tysięcy franków. Sytuacja wyglądała tak: oficjalnie zapłaciliśmy za wszystkie udziały 5 milionów 400 tysięcy, resztę zaś nieoficjalnie. Ponieważ byliśmy cudzoziemcami, musieliśmy uzyskać zezwolenie od Office de Change, stwierdzające skąd mamy potrzebne pieniądze. Dotyczyło to oczywiście kwoty płaconej oficjalnie (5 milionów 400 tysięcy). Z listu do Stefana Zamoyskiego z 19 października 1954 r. możecie, szanowni Czytelnicy, dowiedzieć się o projekcie Giedroycia. Zaproponował Zamoyskiemu, w celu zabezpieczenia jego interesów, by figurował jako nabywca odpowiedniej części udziałów za sumę 3 milionów franków. Za 2 miliony sam kupiłby udziały, legitymując się pieniędzmi od Mme Rose-Marie Berenbau i Comte Giles de Boisgelina.

Nasi główni wierzyciele pożyczając pieniądze na kupno domu wspaniałomyślnie zrzekli się procentów od pożyczki, jednakże kwotę należało zwrócić.
Stefan Zamoyski – 3 miliony
Mme Rose-Marie Berenbau – milion

Comte Giles de Boisgelin – million
Zygmunt Hertz – 400 tysięcy

Giedroyc zobowiązywał się Zamoyskiemu do spłacenia długu po 500 tysięcy rocznie, aż do wykupienia wszystkich udziałów. Kwoty miały być wpłacane w pierwszym kwartale każdego roku, poczynając od 1955. Giedroyc wyrażał nadzieję, że gdyby akcja zbierania pieniędzy dała pożądane rezultaty, spłaciłby Zamoyskiego wcześniej. Prosił o ustosunkowanie się do tego projektu, a w razie zgody o potrzebne dane, sugerował też, że zadzwoni 22 października do Zamoyskiego, do Londynu. Nie mógł skorzystać z poleconego przez niego notariusza, ponieważ już miał zobowiązania wobec Cybulskiego – zaoszczędzony milion franków potrafi zbliżyć ludzi. Powiadomił, że jeśli chodzi o dalsze pieniądze na zakup domu, to ze zbiórek ma 600 tysięcy, własnych zaś milion. Brakujące do 8 milionów (cena wraz z kosztami) 900 tysięcy mobilizował, otwierając sobie kredyt w drukarni, w której „Kultura” się ukazywała. W ten sposób „powstała” cała suma na zakup. Pieniądze na spłatę długów miałyby pochodzić z akcji (o której jeszcze 19 października 1954 nie chciał pisać) i wpłat czytelników. Liczył też na pomoc Zbigniewa Jordana – współpracownika sprzed wojny, współzałożyciela Ruchu Niepodległość i Demokracja.
Przeprowadzka na 91, avenue de Poissy w Mesnil-le-Roi nastąpiła pod koniec 1954 r. Przeniesiono się 18 grudnia, jednak dopiero 27 grudnia zakończono rozpakowywanie i porządkowanie. Ta sytuacja sparaliżowała normalną pracę „Kultury” na dziesięć dni. Przewożeniem, przenoszeniem i ułożeniem kilkunastu ton książek, czasopism, archiwów i magazynów zajęły się dokładnie cztery osoby (redakcja i administracja). Walizki wynieśliśmy w ostatniej chwili, w okresie poprzedzającym Święta Bożego Narodzenia. 28 grudnia 1954 r. stary dom został oddany komornikowi.

Czy to oznaczało, że wszystkie nasze problemy minęły bezpowrotnie? Co to, to nie! Dla pewnego uporządkowania myśli pozwolę sobie po krótce streścić to, jak wyglądała nasza sytuacja w sylwestra 1954 roku. Nie musieliśmy już mierzyć się z widmem utraty dachu nad głową, ale długi, które byliśmy zmuszeni zaciągnąć, gdzie tylko się dało, sprawiły, że od zainicjowanej we wrześniu 1954 r. przez Czapskiego akcji cegiełek zależało bardzo wiele:

Kultura po raz pierwszy zwraca się do wszystkich swych czytelników: do tych, którym materialne warunki ułożyły się pomyślnie jak również do większości, dla których już cena rocznego abonamentu jest finansową ofiarą – pomóżcie nam w MIARĘ WASZYCH MOŻLIWOŚCI. Musimy WSPÓLNIE z naszymi czytelnikami nie tylko istnienie Kultury utrzymać i pożyczki, ofiarowane nam w pełnym zaufaniu, spłacić, ale całą naszą dotychczasową działalność rozbudować. […] Nawet najpiękniejsza z cech człowieka WIERNOŚCI może być wypaczona, może stać się ciężarem martwym. Naszą największą ambicją jest być GŁOSEM WOLNOŚCI tak dla Polaków rozmiecionych aż po pustynie Australii, po Kongo i Alaskę. dla których Kultura jest nieraz jedynym docierającym do nich słowem polskim, jak i dla Kraju, gdzie wbrew wszystkim zakazom Kultura dociera i będzie docierać.

Jak się miało okazać, Józio miał rację. Z najdalszych stron świata docierać zaczęły do nas wpłaty, często małe. Ludzie mobilizując się, dawali, co mogli. Każdy grosz się liczył, a wszyscy pragnęli pomóc w miarę swoich możliwości; od mroźnego koła podbiegunowego po gorące pustynie Australii. Od grudnia 1954 na końcu każdego numeru zamieszczona była lista donatorów, wszystkie wpłaty były starannie odnotowywane i wprowadzane chronologicznie. Praktyką stało się też wpłacanie przez czytelników wyższej niż przewidywało zamówienie na wybrane tytuły kwoty, tak by pozyskaną resztę pozostawić jako „cegiełkę”. Datki otrzymywaliśmy od indywidualnych czytelników, a także ze spontanicznych zbiórek.

W maju 1955 r. Czapski wyjechał do Brazylii z ramienia Congrés pour la Liberté de la Culture. Od lipca zaś prowadził tournée po Ameryce Południowej w celu zebrania funduszy na rzecz „Kultury”. Nie potrzeba było wiele czasu, by dobroć ludzi pozwoliła nam na spłatę zobowiązań. Lecz donacje nadal napływały, z czasem, zbiórka na nowy dom „Kultury” przerodziła się po prostu w fundusz na rzecz „Kultury”. Czy w tym momencie można powiedzieć, że historia skończyła się dobrze? Tak, poza jednym wyjątkiem. Biedny Redaktor postawił sobie za cel, by zgodnie z zasadami dobrego wychowania, odpisywać na każdy list i każdą kartkę dołączoną do wpłaty. Domniemywano, że miał przygotowany ku temu specjalny blankiet, który tylko wypełniał. Pewnie to tylko wymysł, choć któregoś dnia natrafiłam na cienki papierek:

Dom ten – jak Pan zapewne wie – już istnieje i przenieśliśmy się do niego w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Dosłownie w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się na zaciągnięcie – ogromnych jak na nasze możliwości – zobowiązań na kupno domu, ale nie mieliśmy doprawdy innego wyjścia, jeżeli chcieliśmy naszą pracę kontynuować...

Plik do pobrania: Cegiełki - prezentacja UŁ

Pomiń sekcję linków społecznościowych Facebook Instagram Vimeo Powrót do sekcji linków społecznościowych
Powrót na początek strony