Zdjęcie
Zofia Hertz i Jerzy Giedroyc. Maisons-Laffitte, dom przy av. Corneille. Lipiec 1953 r. / Sygn. FIL00149
FOT. HENRYK GIEDROYC

Powiązane postacie:

Apel do krajowych czytelników „Kultury" - 1957


JERZY GIEDROYC


„Nowe Drogi” i „Trybuna Ludu” — organy Komitetu Centralnego PZPR — podjęły frontalny atak przeciwko „Kulturze”. Głównym zarzutem jest, że redaktorzy „Kultury”, „głowami i nogami” tkwią w przeciwnym obozie. Zgodnie ze stalinowską tradycją, tak świetnie reprezentowaną przez osławiony biuletyn „Kraj” — ów „przeciwny obóz” oznacza imperialistyczne, rewizjonistyczne Niemcy, sprzęgnięte z siłami reakcji całego świata.
Należymy niewątpliwie do odmiennego obozu niż „Trybuna Ludu” i „Nowe Drogi”, ale nasz rodowód nie wywodzi się ani z Waszyngtonu, ani z Bonn. Przynależymy do tego obozu Polaków w Kraju, którzy wierzą, iż „nie ma socjalizmu bez demokracji, a demokracji bez wolnej prasy”. Tego hasła nikt w Polsce nie zagłuszy i członkowie KC jeszcze nieraz posłyszą je na ulicach Warszawy.
Teraz, gdy zamknięto „Po prostu” i ogranicza się prasę — na „Kulturę” w pierwszym rzędzie spada cały ciężar walki o wolność i rzetelną demokrację. Zdajemy sobie sprawę, że wszelka „nielegalszczyzna” utrudnia proces demokracji, ale nie mamy przed sobą innego wyboru. Spodziewaliśmy się, że partia rozsądną polityką wypośrodkuje margines bezpiecznej wolności pomiędzy groźbą interwencji a naporem społeczeństwa. Niestety straszak interwencji służy przede wszystkim jako generalny argument do zwalczania najbardziej uzasadnionych żądań wolnościowych.
W kraju, w którym istnieje cenzura, nie ma potrzeby zamykać pism opozycyjnych. W przypadku „Po prostu” chodziło nie o zamknięcie pisma, lecz o rozbicie grupy, która miała szansę stać się w przyszłości ośrodkiem krystalizacyjnym odrodzonej myśli socjalistycznej. Nigdy nie było i nie jest naszym celem zaognianie stosunków polsko-rosyjskich. Nie tracimy nadziei, że przyjdzie chwila, kiedy Rosja zechce oprzeć się nie na satelitach i agentach, lecz na sojusznikach i przyjaciołach. Wysuwając już przed paru laty koncepcję neutralizacji i ewakuacji wojsk sowieckich i amerykańskich z Europy Środkowowschodniej — spotkaliśmy się początkowo z tą samą nieufnością i konserwatyzmem w myśleniu na Zachodzie. Koncepcja ta jednak się przyjmuje, została przede wszystkim podtrzymana przez lewicę europejską z labourzystami na czele i dziś coraz więcej realistów politycznych i ludzi naprawdę dobrej woli, szukających wyjścia z impasu światowego bez katastrofy wojennej — do niej dołącza.
Wierzymy, że tego typu rozwiązanie wpłynęłoby wydatnie na poprawę stosunków między narodami polskim i rosyjskim. Ale komunistyczne sfery, rządzące w Polsce, są przeciwne temu projektowi, bo realizacja tej koncepcji wyraziłaby się zmniejszeniem bezpośrednich wpływów sowieckich, a tym samym straszak interwencji — ten najbardziej wszechmocny i wszechstronny instrument polityczny — jednego dnia straciłby wszelki sens. Tak w tej sprawie, jak i w sprawie Rad Robotniczych czy innych form samorządu społecznego i w ogóle w każdej sprawie — jedynym kryterium polityki Polski Ludowej jest nadal interes partii i racja stanu partii, a nie Polski. Dając wyraz naszej wierze w możliwość ewolucyjnej zmiany i poprawę warunków w kraju — nie rozumieliśmy przez to, że któregoś dnia komuniści odejdą od komunizmu. Sądziliśmy natomiast, że komuniści, wykorzystując wyjątkową sytuację, zechcą zamienić ów przywilej geopolityczny, stanowiący fundament ich egzystencji, na autentyczne zaufanie i solidarne poparcie narodu.
Droga do tego celu wiodła poprzez demokratyzację — poprzez poszerzanie marginesu wolności — poprzez budowę społecznego i gospodarczego modelu ustrojowego, który czyniłby zadość aspiracjom nie tylko parusettysięcznej partii komunistycznej, ale i pozostałej dwudziestoośmiomilionowej reszcie polskiego społeczeństwa. Komuniści polscy mieli przed sobą dosłownie dziejową szansę wykazania światu, że potrafią przewodzić demokratycznemu społeczeństwu w oparciu o demokratyczne metody i instytucje. Mieli szansę podważyć tezę — uznaną za pewnik przez setki milionów ludzi na Zachodzie — a mianowicie, że z komunistami nie można współpracować, a można ich tylko zwalczać. Całe zainteresowanie „polskim eksperymentem” sprowadza się de facto do tego problemu. Dziejową szansę miał „polski eksperyment” przede wszystkim w bloku sowieckim i w Azji. Ile narodów, żyjących w po- czuciu zupełnej beznadziei, nagle z Polską zaczęło wiązać swoją przyszłość. Co zrobiono, by te — w tej chwili nikłe — odruchy wykorzystać do współpracy? Tchórzostwo, prowincjonalizm, schlebianie tępemu szowinizmowi — kazało nadal ograniczać się jedynie do drętwych „dekad przyjaźni”. Co dano, co próbowano dać młodzieży niemieckiej, czeskiej czy ukraińskiej, by wziąć pierwsze z brzegu przykłady? Jesteśmy realistami i nawet „Trybuna Ludu” przyznaje nam trzeźwość w ocenach sytuacji polskiej. Toteż nie domagaliśmy się całkowicie wolnych wyborów w obecnych warunkach. Ale demokratyzację i uspołecznienie można przeprowadzić i bez pełnych wolnych wyborów. Między wyborami i restauracją parlamentaryzmu a represjami prasowymi jest wielka różnica. Między wyborami a pacyfikowaniem demonstracji studenckich pałkami policji — jest różnica nie mniejsza. Co innego domagać się wyborów, a co innego domagać się skasowania hańbiącego embarga na polskie zagraniczne wydawnictwa naukowe i literackie. W obecnej sytuacji Polska nie może być jeszcze, niestety, w pełni krajem demokratycznym — ale już nie musi być totalistycznym ciemnogrodem, gdzie nie dopuszcza się studium o Puszkinie wybitnego rusycysty — tylko dlatego, że zostało ono napisane i wydane w Ameryce.
Nie ulega dla nas wątpliwości, że hamowanie demokratyzacji, zwężanie sfery wolności, cenzury, konfiskaty, a ostatnio aresztowania — to wszystko w 80%  nie  jest dyktowane obawą przed interwencją sowiecką, ale względami partyjnymi. Partia czuje się zbyt słaba i wewnętrznie rozbita i dlatego wraca do metod policyjnych. I w tym miejscu komuniści wstępują w orbitę błędnego koła. Metody policyjno-administracyjnego przymusu partii nie wzmocnią, wzmocnią natomiast i skonsolidują opozycję, pogłębią rozczarowanie, zwiększą ogólną niechęć i marazm.
Mimo że „Trybuna Ludu” podjęła przeciw nam świętą wojnę — nie wpływa to w niczym na nasz stosunek do Kraju i do Władysława Gomułki. Jesteśmy zawsze gotowi popierać każdą sprawę, która leży w interesie Polski. Pozostajemy nadal przekonani, że jest rzeczą możliwą, w oparciu o Październik, budować postępowy, społecznie sprawiedliwy i coraz pełniej demokratyczny ustrój społeczny w Polsce. Zdajemy sobie sprawę i z tego, że dla władz Polski ludowej jesteśmy niewygodni. Ale dlaczego w walce przeciwko „Kulturze” uciekać się do prostackich kłamstw? „Trybuna Ludu” w omawianym artykule pisze m.in.: „...nad naszą granicą, wzdłuż Odry i Nysy, stałyby dywizje odwetowego Wehrmachtu; Te dywizje — to pierwszy punkt programu budowy «demokratycznego socjalizmu» w wyda niu pana Mieroszewskiego”
To są zdania jakby żywcem wycięte z taśmy bierutowej propagandy: emigracja w sojuszu z odwetowym Wehrmachtem szykuje się do osadzenia w Polsce kapitalistów i reakcjonistów. Czy naprawdę redakcja „Trybuny Ludu” uważa wszystkich swych krajowych czytelników za idiotów? Największe zagrożenie Ziem Odzyskanych to nie Wehrmacht, który się jeszcze nie narodził, ale zbrodnicze zaniedbanie tych Ziem, które są dziś większą pustynią niż w roku 1948. Proponujemy, by Gomułka, który zna przecież ten problem, odwiedził obecnie, po latach, Ziemie Zachodnie i wyciągnął ze swej podróży odpowiednie wnioski. I wreszcie ostatnie nieporozumienie. Nie dobijamy się o debit dla „Kultury”. Walczymy jedynie o normalizację stosunków i w związku z tym o zniesienie embarga na periodyki i wydawnictwa emigracyjne. „Kultura” — tak jak docierała do Kraju za Bieruta — tak i dociera i b ę d z i e  d o c i e r a ć za Gomułki. Popularność i pozycja „Kultury” w Polsce nie zrodziły się przecież z powietrza. Nielegalszczyznę — powtarzamy raz jeszcze — uważamy za niebezpieczną dla demokratyzacji. Niestety władze partyjne zmuszają do tej drogi nie tylko nas, ale wszystkie ideowo wartościowe i niezależne ugrupowania w Kraju, nie wyłączając najwartościowszych kół młodzieży.
Emigracji nie da się zredukować do poczciwej „Polonii”, wysyłającej paczki i dostarczającej dewiz. Wydawać by się mogło, że nikt nie jest bardziej powołany do trafnej oceny politycznej możliwości emigracji jak marksiści, którzy winni mieć żywo w pamięci rolę, jaką odegrały emigracyjne, lewicowe koła i związki. Prasa rosyjska sprzed pierwszej wojny światowej roiła się od kpin z „kawiarnianych polityków” i „emigracyjnych kibiców”. A przecież z genewskich kawiarni wyszła rewolucja październikowa...
Inna jest nasza rola i inne nasze perspektywy. Niemniej jednak zadanie nasze pojmujemy a m b i t n i e. Jesteśmy za socjalizmem i demokracją, za postępem i wolnością. Nikt nas nie przekona, że to są pojęcia przeciwstawne. Wiemy, że podobnie myślą tysiące Polaków w Kraju. Będziemy mówić za tych, którym konfiskują artykuły i likwidują pisma, za tych, którym zamykają usta gazem łzawiącym, za tych — którzy ucichli w obawie przed prześladowaniem. Będziemy walczyć wolnym słowem w imieniu zmuszanej coraz bardziej do milczenia polskiej niezależnej myśli.
REDAKTOR
List na papierze biblijnym wysyłany do Polski jesienią 1957 r.

 

Pomiń sekcję linków społecznościowych Facebook Instagram Vimeo Powrót do sekcji linków społecznościowych
Powrót na początek strony