LEOPOLD UNGER
Pod aktem przejęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie UE powinny także figurować podpis Jerzego Giedroycia i pieczęć wydawanej przez niego „Kultury”.
Martwi żyją tak długo, jak długo żyjący o nich pamiętają. O Janie Kułakowskim pamięć szybko nie zginie. Było – nie wiem, być może – kwestią przypadku, że pogrzeb pierwszego negocjatora wejścia Polski do UE odbył się akurat w dniu objęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie Unii. Ale był to, jak powiedział Tadeusz Mazowiecki na Powązkach, na pewno symbol epoki. Kułakowski bowiem zamknął w ten „przypadkowy” sposób swoistą klamrę w największym i najbardziej owocnym w skutkach wydarzeniu w powojennej historii Polski.
O Kułakowskim powiedziano już wszystko. Żył długo. Jako Belg, sekretarz Światowej Konfederacji Pracy, swoimi bojami o wolność związkowców – więźniów różnych dyktatur i satrapii, także w PRL – przenosił w świat nie tylko hasło wolności, ale i mocny wizerunek demokratycznej Belgii. Jako Belgo-Polak w stanie wojennym organizował pomoc dla Solidarności, przyjmował u siebie tych, którzy mogli się wyrwać. I wreszcie został po 1989 r. pierwszym ambasadorem i architektem obecności RP we wspólnocie europejskiej.
We wszystkim, czego się podejmował, Kułakowski uosabiał sens pojęcia „obywatela Europy”. Niewielu potrafiło w tamtych czasach, dziś zresztą także, przenieść te idee na szeroki świat. Kułakowski potrafił.
Przypadek, znowu, a może polityka (Solidarność, stan wojenny), sprawiły, że zbliżyliśmy się, zaprzyjaźniliśmy się, a także spiskowaliśmy, organizując kontrabandę rzeczy i idei. Ale i przedtem obaj polscy Belgowie (on katolik, ja żyd) byliśmy przede wszystkim Europejczykami na długo, zanim ten koncept został uznany i upowszechnił się na naszym kontynencie. Nie było w tym przypadku, nie my to wymyśliliśmy.
Kiedy bowiem 9 maja 1955 r. francuski minister spraw zagranicznych Robert Schuman miał wygłosić przemówienie z okazji 10. rocznicy końca III Rzeszy i na chwilę przed wejściem na mównicę dostał kartkę od Jeana Monneta z projektem utworzenia Wspólnoty Węgla i Stali, akuszerki Wspólnoty Europejskiej – grupa Polaków w małym domku w Maisons-Laffitte pod Paryżem już dawno o tym myślała. I w tym kierunku działała.
Jerzy Giedroyc nie potrzebował żadnej kartki. Jego filozofia był prosta, ale na owe czasy rewolucyjna. Pięć lat przed podpisaniem traktatu rzymskiego jego „Kultura” – zagraniczna trybuna nielegalnej demokratycznej opozycji polskiej – uznała, że przyszłość Polski, więźnia sowietyzmu, może być tylko w ramach zjednoczonej Europy. Że wojny europejskie to wojny domowe. I że bez pokojowego obalenia barier politycznych i gospodarczych Europa nie potrafi ani ocalić tego, co jeszcze zostało z jej judeochrześcijańskich wartości, ani sprostać wyzwaniom przyszłości.
W chwili kiedy Polska obejmuje przewodnictwo w Radzie UE, warto przypomnieć, że europejska idea „Kultury” nie była tylko nostalgią. To był także wizjonerski program polityczny. „Kultura” mówiła, że „prawdziwa jedność europejska, wbrew demagogom różnej maści, to nie likwidacja suwerenności i demokracji, ale jedyny sposób na ich wartościowanie (...) Europa powinna dać światu ideę unii i współpracy. W okrutnym świecie globalnych wyzwań tylko Europa zjednoczona będzie mogła się liczyć. Inaczej pozostanie jej tylko finlandyzacja, samobójstwo nacjonalistyczne albo jeszcze gorzej”.
„Kultura” pierwsza na kontynencie dała przykład, jak temu przeciwdziałać. Idąc na przekór całej właściwie społeczności polskiej, w kraju i na emigracji, w 1952 r. wydrukowała list ks. Józefa Majewskiego, w którym rzucił on hasło świadomej, a nie pod sowieckim przymusem, rezygnacji Polski ze Lwowa i Wilna. Tłumaczyła, że Polacy powinni zrozumieć, iż ich losy są nieodłączne od losów Ukraińców czy Litwinów i że nie mogą bronić swych roszczeń do granicy na Odrze i Nysie bez uznania zasadności roszczeń ukraińskich i litewskich sąsiadów.
Ale „Kultura” nie ograniczyła się do geopolityki. Ważna była jej ideowa inspiracja: „Bismarckowska teza głosząca, że absolutna suwerenność jest ostatecznym celem dążeń narodowych, jest dziś anachronizmem. »Kultura « wyznaje pogląd, że wolność jest celem nadrzędnym, któremu wszystko musi być podporządkowane. Pierwsze pytanie w politycznym abecadle brzmi nie, czy Polska będzie niepodległa, lecz czy świat jutra będzie światem wolnych ludzi. Niepodległość Polski (między Rosją a Niemcami) rozpatrywana w oderwaniu od problemu radykalnej przebudowy systemu międzynarodowego, a w szczególności systemu europejskiego, jest mrzonką nie z tego świata”.
I dlatego pod aktem zaślubin Polski z Europą, a teraz przejęcia przewodnictwa w Radzie UE, powinny figurować także podpis Giedroycia i pieczęć „Kultury”.