Oficer oświatowy w Centrum Wyszkolenia Wojsk Pancernych – taką funkcję pełni od początku 1945 roku Jerzy Giedroyc w Gallipoli na południu Włoch. Zajmuje się prozaicznymi sprawami: urządza świetlicę, prowadzi kronikę oddziału, organizuje pokazy kinowe i przedstawienia teatralne dla żołnierzy, tworzy biblioteczkę, zamawia mapy, plakaty, podręczniki, radioodbiorniki i patefony, piłki, warcaby…
Jest sfrustrowany. „Dziś pierwszy dzień funkcjonowania biblioteczki. Zobaczę ile będzie. Napewno nikogo i spóźnię tylko kolację”, „Znowu ciężkie pieniądze dopłacam z kolportowanych książek. Mam już dosyć tego. Nic nie chcę robić” - notuje z goryczą. Albo z ironią konstatuje: „Spacery melancholijne przy księżycu. Wzniosłe przysięgi zaprzestania picia (jednak 1 szkl. wina wypiłem) i schudnięcia. Obrzydliwie utyłem”.
Udaje mu się z tego „zesłania” wyrwać, jedzie do Londynu, spotyka się z gen. Andersem. Odnawia kontakty z dawnymi znajomymi, koresponduje. Snuje kolejne plany. I jeździ: jest we Włoszech, Francji, Grecji, Palestynie. Wszędzie tam nawiązuje kontakty z polskimi instytucjami, organizacjami, redakcjami pism. Kształtów nabierają jego plany dotyczące instytutu wydawniczego i drukarni. W Agendzie notuje listy osób, które można zaangażować w te przedsięwzięcia.
Jak się to dalej potoczyło – o tym w Agendzie 1946.
Opracowanie tekstów: Dorota Gut