[HENRYK GIEDROYĆ]
Strony 56, 57



udziału w tej imprezie, Tatiana się stanowczo sprzeciwiała). Tatiana była w domu, siedziała i wyglądała jak chmura gradowa z piorunami. Głuche milczenie. Ja nic, siedziałem, jak ruda mysz pod miotłą, z biciem serca oczekiwałem, kiedy jakiś z tych piorunów na mnie spadnie. Ale jakoś cisza (przed burzą). Wysłała mnie, żebym kupił coś na kolację. Aha, myślę sobie, tzn. że do kina z nimi nie pójdę – i wściekły na cały świat poszedłem. Wracam – „burza”. Teraz Jurek obrywa, to gorzej – bo jeżeli to przeze mnie, to ja tu zaraz będę biedny. Potem słyszę płacz – to jeszcze gorzej (kobieta płacząca większe wrażenie robi). Siadłem w swoim pokoju jak „trusia”, i piszę. Przyszedł Jurek – o Rany Boskie, jaki ja tu zaraz opr dostanę. Ale nie – przemówił delikatnie do rozumu, wzruszył do głębi (tym razem bez łez), uścisnęliśmy sobie prawice, no i w porządeczku. Tatianę przeprosiłem, jutro idę do kina. Uff, co za dzień, co za dzień.

   Dnia 26 XI
Wczorajsze „piękne” humorki – jakby deszcz zmył. Zajaśniało słońce. Na horyzoncie ani jednej chmurki.
Następna