Zdjęcie
Jerzy Giedroyc przy pracy. Maisons-Laffitte, 1980 r. / Sygn. FIL00001
FOT. A. SULIK

Czy Jerzy Giedroyc przewidział upadek ZSSR?

MAREK KORNAT


Dla opinii światowej – a przede wszystkim ludzi Zachodu – krach systemu sowieckiego w latach 1989-1991 był niespodziewany. Przyniósł wymowne zaskoczenie i konsternację wśród sowietologów – na ogół przyzwyczajonych do przekonania o trwałości sowieckiego supermocarstwa, często postrzegających jego trwanie jako zasadniczo korzystne dla równowagi globalnej. Spowodował gwałtowne spory o przyczyny tej „rewolucji geopolitycznej” nie tylko wśród specjalistów od spraw Rosji, ale i odnowił „stare” pytanie o to, czy w ogóle można było to wszystko przewidzieć.

Francuska badaczka systemu sowieckiego, autorka wielu prac, m.in. o polityce narodowościowej bolszewików, Hélène Carrère d’Encause, powiedziała, że pod koniec lat osiemdziesiątych przewidywała rozpad ZSRR, „ale nie wiedziała jakie będą jego konsekwencje”[1]. Ex post formułowano wiele różnych ocen i opinii. Ich poznawcza wartość pozostać musi problematyczna, bowiem opinie takie nie mogą zostać na ogół niczym udokumentowane.
Szczęśliwie inaczej jest kiedy stawiamy sobie pytanie, czy Jerzy Giedroyc przewidział rozkład i upadek Związku Sowieckiego? Występujące przekonanie, że tak było – upowszechnione po jego śmierci – możemy uczynić przedmiotem realnych rozważań badawczych, na co pozwala olbrzymia spuścizna epistolograficzna Redaktora „Kultury”. Pozostaje ona przecież niezastąpionym źródłem dokumentującym właściwie codzienny stan jego umysłu i rozwój jego myśli politycznej na przestrzeni całych powojennych dziesięcioleci. Każdy z listów odzwierciedla obawy, nadzieje, kalkulacje, plany, przewidywania, wątpliwości. List ma to do siebie, że jako dokument poświadcza prawdę chwili, której nie da się wymazać. Korespondencja z Czesławem Miłoszem przynosi szczególnie wiele „materiału do refleksji” – mówiąc językiem Mieroszewskiego. Pozwala także odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule niniejszych rozważań. Odwołamy się więc do tych listów.
Rozpatrywanie ex post ludzkich umiejętności przewidywania przyszłości jest na pewno interesującym ćwiczeniem z dziejów wyobraźni politycznej. Chodzi nam jednak także o coś innego – dużo bardziej ważnego: o pokazanie, że zawsze występuje ścisły związek między diagnozami przyszłości a formułowaniem programu politycznego. Tak kształtuje się każda, godna tego miana myśl polityczna. Nie chodzi zatem o odczytywanie proroctw sprzed lat (kiedy historia napisała już swój scenariusz), ale o zwrócenie uwagi na to, że myśl polityczna ma wymiar diagnostyczny i prognostyczny.
Niewątpliwie w myśleniu politycznym obowiązuje dewiza Augusta Comte’a „savoir pour prévoir”. Przewidywanie przyszłości, którego dopuszcza się polityk, może jednak mieć dwie formy. Może to być tworzenie takich czy innych wizji przyszłości, kreślenie scenariuszy tego co będzie albo być powinno, ale też może to być refleksja nad pytaniem o trwałość różnych zjawisk teraźniejszości. Sowietolodzy zachodni często oddawali się tej pierwszej formie przewidywania wypadków przyszłości[2]. Ale ta druga, pośrednia forma przewidywania przyszłości nas tu najbardziej interesuje. Ma ona bowiem doniosłe znaczenie dla formułowania programu politycznego. Że program taki, wespół z Juliuszem Mieroszewskim, Giedroyc przygotowywał, że tej sprawie podporządkowywał wszystkie inne zadania – jest bezsporne.
 
I.
 
Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XX – mniej więcej od inwazji Czechosłowacji w sierpniu 1968 r. i proklamowania „doktryny Breżniewa” do uwikłania się w wojnę w Afganistanie w roku 1979 – to szczytowy okres potęgi militarnej i światowej roli sowieckiej Rosji. Trwał w tym czasie zaawansowany wyścig zbrojeń, w którym Blok Wschodni osiągnął niewątpliwą przewagę, zwłaszcza w broni konwencjonalnej, ale i w liczbie rakiet atomowych. Przegrana wojna w Wietnamie podważyła reputację międzynarodową Stanów Zjednoczonych. Rozwijała się ekspansja polityczna i ideologiczna ZSRR na terenie tzw. Trzeciego Świata – w Azji, Ameryce Łacińskiej, a zwłaszcza w Afryce. Moskwa dławiła usiłowania emancypacji narodów zniewolonych, co dowiodła tłumiąc „Praską Wiosnę”. Zwalczano ruch dysydencki wewnątrz imperium – stosując nie tylko takie środki jak więzienia i łagry, ale także psychiatrię. Helsińska Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z roku 1975 zdawała się być nowym potwierdzeniem jałtańskiego podziału Europy i zasady pacta sunt servanda w stosunkach amerykańsko-sowieckich. Geopolityczne realia Europy w dwadzieścia lat po II wojnie światowej wydawały się wyjątkowo trwałe, a atomowa „równowaga strachu” między supermocarstwami nowym, niezmiernie istotnym ugruntowaniem tego stanu rzeczy.
Zważając na to wszystko mało kto brał w rachubę krach imperium sowieckiego. 18 sierpnia 1972 Czesław Miłosz pisał do Jerzego Giedroycia: „w ciągu następnych 10 lat prawdopodobnie nic się w Europie Wschodniej nie zmieni”[3]. Zaś 17 listopada 1973 napisał jeszcze bardziej poruszające słowa: „Powinniśmy wierzyć, że niezależnie od tego czy nam będzie dane to zobaczyć, nastąpi klęska sowieckiego potwora”. Ale od razu dopowiedział: „Poza dzikimi niespodziankami, na których trudno opierać jakieś kalkulacje, żadnych zmian w Rosji a tym samym w Polsce, za życia naszego nie zobaczymy”[4].
Warto przypomnieć parę wyjątków z tego co zapisał w swych Dziennikach Stefan Kisielewski w listopadzie 1970 r.: „Rosję ocali brak wolności słowa, owa sowiecka cisza (termin Jana Emila Skiwskiego), przez którą nic się nie przebije”[5]. W sierpniu 1971 r. Kisielewski zanotował: „nikt nas od tego ustroju w jego rosyjskiej postaci nie uwolni, za nim idzie zacofanie techniczne, niż cywilizacyjny (...)”[6]. Bardzo podobne myśli powtarzał później. „Cała Europa leży przed Rosją” – stwierdził w grudniu 1972 r.[7]
Pod wrażeniem koncepcji „odprężenia” i „pokojowego współistnienia” rodziło się przekonanie o „nowej Jałcie”, czyli nowym potwierdzeniem status quo w stosunkach międzynarodowych. „Większość Amerykanów nie chce zadzierać z Rosją. Nowa Jałta działa, bez względu na to, kto będzie rządził w Ameryce – tak się toczy światek i nie chce inaczej” (13 marca 1975)[8].
„(...) cała Europa niedługo padnie plackiem przed Rosją i to z błogosławieństwem Ameryki – konferencja w Helsinkach to właśnie taki numer. Wszystko dzieło de Gaulle’a (moja druga mania!) – rozwalił jedność zachodnioeuropejską (oni mówią „europejską”, nas już w ogóle do Europy nie liczą!), Pakt Atlantycki, potem Brandt swoją polityką wschodnią rozbił cały interes do reszty, toć <obrona> Europy nie może się opierać na Holandii i Belgii. No i w rezultacie Nixon skapował się, że trzeba zmienić politykę, że Europy nie ma, a gadać można tylko z Rosją” – zanotował Kisielewski 19 grudnia 1972[9].
Warto, jak sądzimy, odwołać się jeszcze do wypowiedzi Zbigniewa Brzezińskiego, będącego wówczas uznanym sowietologiem amerykańskim i specjalistą z problematyki studiów na totalitaryzmami, co udokumentował głośną książką, Totalitarian Dictatorship and Autocracy (1956), napisaną wspólnie z Carlem J. Friedrichem.
W dyskusji nad perspektywami świata na rok 2000, prowadzonej w r. 1969, publikowanej przez nowojorski kwartalnik „Tematy”, redagowany przez Pawła Mayewskiego, Brzeziński stwierdził, że mimo wszystkich niedomagań efektywność systemu sowieckiego okazała się wyższa niż demokracji zachodnich. „(...) system polityczny zmienia się stopniowo, ale wyraźnie w rodzaj konserwatywnego instrumentarium, w instytucję, która odniesiona do przemiany społecznej okazuje się konserwatywna. Stąd pytanie: jak mogłyby się systemy polityczne dopasować skutecznie do szybkich przemian społecznych i jaki model systemu politycznego byłby najpodatniejszy wobec prób dopasowania?”[10].
Na pytanie to Brzeziński odpowiadał następująco: „Zdaje się, że system sowiecki posiada tu przewagę nad amerykańskim, ponieważ jest to system biurokratyczny i kierowany, a więc według wszelkiego prawdopodobieństwa właśnie taki, jaki wyłonić powinny przyszłe przemiany technologiczne i biologiczne. W przypadku sowieckim nie będzie stąd zasadniczej potrzeby zmiany stosunku pomiędzy systemem politycznym a społeczeństwem, inaczej niż w USA”. I dalej pisał Brzeziński: „zapytajmy, czy powyższa konstatacja nie pomija faktu, iż większa część przyszłych przemian zachodzić będzie nieoczekiwanie eksplozywnie i jest nieprzewidywalna. Tu powstaje natychmiast inne pytanie: który z tych dwóch systemów działa mniej skutecznie jako instytucja konserwatywna; to właśnie może się okazać najważniejszym kryterium zdolności systemu do dopasowania się do ewolucji. System polityczny wykazujący minimalną możliwość egzystencji samodzielnej i utrzymującej się tylko własnymi siłami może się w praktyce okazać bardziej elastyczny niż inny, który działa skuteczniej na zewnątrz, jest spójniejszy i lepiej kierowany. Z tego punktu widzenia system amerykański wydaje się w przyszłości łatwiejszy do przestawienia, tj. kiedy stanie przed eksplozywną i nieprzewidywalną przemianą i będzie musiał odbyć drogę od systemu służebnego, elastycznego do systemu kierowanego, biurokratycznego”[11].
Z przytoczonych wywodów zadawało się wynikać założenie, iż Brzeziński przypisywał wprawdzie systemowi amerykańskiemu znacznie większe możliwości przystosowawcze do zmieniającej się rzeczywistości światowej, ale sowiecki system biurokratyczny – wraz z jego centralnym zarządzaniem gospodarką – nie wydawał się skazany na klęskę w obliczu przemian technologicznych, w które wkraczał świat. 
Jako interesujący zapis nastrojów i przewidywań w kręgach polskiej emigracji zasługuje na przypomnienie ankieta rozpisana przez londyński tygodnik „Wiadomości” w roku 1969. Głos w niej zabierały znane osobistości polskiego życia umysłowego na wychodźstwie a postawiono im zasadnicze pytanie o szanse odzyskania niepodległości przez Polskę, w tym kontekście zaś o przyszłość sowieckiej Rosji. Odpowiadając na to pytanie, Kazimierz Okulicz stwierdził, że wolnościowa ewolucja systemu sowieckiego jest niemożliwa, nie tylko dlatego, że demokracja i ustrój sowiecki są nie do pogodzenia, ale także dlatego, że „ustrój wolnościowy nie jest bynajmniej dążeniem szerokich mas narodu rosyjskiego. Taki stan rzeczy stworzyła historia Rosji”. Znany polityk i publicysta, Adam Pragier uznał, że „zgodnie ze zdrowym rozsądkiem należy rozumieć, iż wszystko na świecie się zmienia, więc i funkcjonowanie ustroju sowieckiego także zmianom ulegać musi”. Socjolog Aleksander Hertz uznał, iż „pluralizm polityczny, wyrzeczenie się totalizmu byłyby możliwe jedynie w wyniku sytuacji katastrofalnej w Sowietach. A tego nie widać”[12].
Wśród obserwatorów polityki światowej na ogół zdawano sobie sprawę z różnych słabości systemu sowieckiego. Jego krach nie wydawał się jednak bliski. Odnotowywano, że ruch dysydencki nabiera siły, ale panowało przekonanie, iż nie ma on większego lub w ogóle żadnego wpływu na masy.
Popularna na Zachodzie teoria Walta Rostowa – o podobieństwach ustrojowych systemu sowieckiego i systemów zachodnich – stała się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jedną z najbardziej popularnych na Zachodzie. Była aplikacją „teorii modernizacji” do rozważań wokół przyszłości ZSRR i polityki światowej. Jej przesłanie mówiło, że między systemem sowieckim a zachodnim rozbieżności niepokonalnych nie ma. Skutkiem uprzemysłowienia musi być wzrost zamożności, niezależnie od form ustrojowych[13].
Nie może zabraknąć w tym krótkim przeglądzie miejsca na parę słów poświęconych prognozom politycznym Juliusza Mieroszewskiego. Myśl tego pisarza politycznego była już przedmiotem wielu rozważań wskazujących na jego dalekowzroczność. Zapatrywania na temat przyszłości Związku Sowieckiego, jakie głosił, były jednak dość zachowawcze, a w każdym razie akcentujące trwałość sowieckiego reżimu. „Ustrój sowiecki jest statyczny i nie ma możliwości zaabsorbowania poważniejszych zmian” – pisał on w swym tomie Modele i praktyka[14].
Wszystko wskazuje na to, że Giedroyc patrzył na system sowiecki inaczej – brał w rachubę możliwości zmian bardziej zasadniczych. Z całą pewnością uważna obserwacja procesów zachodzących w ZSRR po 1956 roku wskazywała na możliwości, których nie dopuszczali rzecznicy teorii totalitaryzmu w jej wersji klasycznej. 
 
II.
 
„Sowiety nie tylko brutalną siłą narzucają swoje koncepcje trzeciej części Europejczyków, ale interweniują nawet tam, gdzie siły użyć jeszcze nie może, na Zachodzie” – pisał o. Innocenty Bocheński w swoim głośnym Manifeście Demokratycznym z września 1951 r.[15] Śmierć Stalina niecałe dwa lata później i XX Zjazd KPZR w lutym 1956 zapoczątkowały proces „detotalitaryzacji” – niekonsekwentnej, pełnej odwrotów, ale zmieniającej oblicze Związku Sowieckiego[16]. Przyszły „hasła odprężenia” (détente) i „pokojowego współistnienia” państw o różnych ustrojach politycznych, ale to „doktryna Breżniewa” była rzeczywistą ideą normatywną sowieckiej polityki zagranicznej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Wiązać szans wyzwolenia narodów ujarzmionych z perspektywą wojny światowej nie było podstaw. Pozostawało jednak inne pytanie, czy potęga tego państwa może ulec zachwianiu od wewnątrz. Odpowiedź Giedroycia będzie twierdząca – zarys tej odpowiedzi powstanie właśnie na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Co nakazywało mu tak myśleć?
Niewątpliwie usiłując zrekonstruować koncepcje Giedroycia dotyczące przyszłości sowieckiej Rosji, winniśmy pamiętać skąd przychodził on jako polityk – jakie były korzenie jego myśli politycznej, jakie było dziedzictwo, do którego sięgał.
Oczywiście był politykiem przywiązanym do wizji Józefa Piłsudskiego, który marzył o rozbiciu imperium rosyjskiego, o przebudowie Europy Wschodniej, o przekreśleniu złowrogiego dziedzictwa rozbiorów Rzeczypospolitej w końcu XVIII stulecia. Pisano o tym zresztą już tak wiele razy, że nie ma powodu na nowo spraw tych analizować.
21 marca 1973 Giedroyc wyznawał Leszkowi Kołakowskiemu, że dwie książki historyczne ukształtowały jego światopogląd polityczny: Sprawa polska Władysława Studnickiego[17] oraz Polska Jagiellonów Ludwika Kolankowskiego[18]. Sprawa polska Studnickiego to pierwsza książka, którą gruntownie przeczytał i przemyślał, „wróciwszy z Rosji do Polski” w r. 1919. Ta „książka mnie zaznaczyła [tak w tekście – M.K] na całe życie – w czasie II wojny światowej „woziłem [ją] razem z Polską Jagiellonów Kolankowskiego w chlebaku i straciłem w Tobruku, czego dotąd nie mogę odżałować”[19].
Jako twórca „Kultury” Giedroyc pozostał także spadkobiercą ruchu prometejskiego, w kształtowaniu programu którego czynnie uczestniczył. Idea prometejska – jak o tym wiadomo – nie znalazła szans realizacji w realiach I połowy XX wieku. Nie przyniosła poprawy geopolitycznego położenia Polski osaczonej w latach trzydziestych przez dwa totalitarne mocarstwa. Z tej spuścizny ideowej pozostało jednak doniosłe przesłanie – była nim idea nieodwracalności procesów narodotwórczych i niemożliwości zdławienia dążeń narodów do samostanowienia w długofalowej perspektywie[20].
            Jej rzecznikiem stał się w polskiej myśli politycznej Leon Wasilewski, a jego pisma dostarczały argumentów za tezą, iż rozkład imperiów jest nieuchronny[21]. Wasilewski postrzegał system sowiecki jako strukturę neoimperialną, ale rozwój procesów narodotwórczych i dążeń do emancypacji politycznej narodów ujarzmionych pojmował jako nieodwracalne, niemożliwe do stłumienia. Za klucz do fundamentalnej przebudowy Europy Wschodniej uważał stworzenie niepodległej Ukrainy[22]. Patrząc z tego punktu widzenia imperium sowieckie było skazane na upadek. Oczywiście przekonanie o rozkładowej sile roszczeń narodów ujarzmionych nie implikowało w jaki sposób może dokonać się krach imperium: krwawo czy pokojowo, w rezultacie serii powstań i rewolucji czy może w drodze gwałtownego „tąpnięcia” i rozprzężenia.
            Po II wojnie światowej każdy, kto trzeźwo patrzył na świat, musiał dostrzegać trwałość systemu jałtańskiego. Nie był oczywiście w tej sprawie wyjątkiem Giedroyc, który uważał, że ład jałtański jest systemem międzynarodowym, który nie szybko będzie zburzony. Przeciwko systemowi jałtańskiemu działał jednak rozwój procesów narodotwórczych – oto źródła jego przyszłego załamania.
            Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Giedroyc dostrzegł perspektywę wielkich zmian w Europie Wschodniej. Odszedł od propagowanej dotychczas idei neutralizacji Europy Wschodniej[23]. Uznał, że głoszona dotychczas przez „Kulturę”, stworzona przez Mieroszewskiego, koncepcja „ewolucjonizmu” staje się już nieadekwatna[24]. Giedroyc dostrzegł, że nie przystaje ona już do rzeczywistości. Uwierzył w możliwość gwałtownych zmian nie tylko w Polsce – ale przede wszystkim w ZSRR i całym bloku wschodnim. W rezultacie zaś tych przemian Polska miała odzyskać niezawisłość. Oto teza fundamentalna, którą redaktor „Kultury” będzie powtarzał wielokrotnie.
            Rok 1968 przyniósł nie tylko polski Marzec, ale i sowiecką interwencję w Czechosłowacji, co było proklamowaniem „doktryny Breżniewa”. Ale Juliusz Mieroszewski uważał inaczej. Dochodził do przekonania, że interwencja zbrojna w Czechosłowacji to początek zmierzchu imperium. Że właśnie tak odczyta to później historyk. W artykule: Legat lat sześćdziesiątych zawarł następujące myśli: „Jeżeli imperium sowieckie upadnie – jak przepowiada sowiecki historyk Andriej Aleksiejewicz Amalrik w książce, która ma się niedługo ukazać i której streszczenie ogłoszono w francuskim „L’Express” – skłonny jestem przypuszczać, że historycy analizujący rozkład Sowietów z perspektywy roku 2000, przyjmą za datę przełomową nie tajny referat Chruszczowa, lecz dzień 21 sierpnia 1968 roku – datę inwazji Czechosłowacji”. I dalej pisał: „Konflikt rosyjsko-chiński, rozkład monolitu komunistycznego, wzrost rewizjonizmu, który nabiera cech rewolucyjnych, krytyczna w stosunku do Rosji postawa postępowych grup w ramach zachodnioeuropejskich partii komunistycznych – wszystko to dowodzi, że stalinizm upada”[25].
            Przewidując, że Gomułka jest zainteresowany zdławieniem Praskiej Wiosny, pisał do Juliusza Mieroszewskiego w liście z 16 lipca 1968: „jest niebezpieczeństwo, że Polacy mogą być pacyfikatorami liberalizacji w Czechosłowacji. Jeżeli to nastąpi, to się przez dziesiątki lat nie podniesiemy z tego powszechnego odium w stosunku do nas i stracimy te wszystkie potencjalne możliwości jakie Polska – zresztą zupełnie przypadkowo posiada w skutek legendy października 1956”[26].
            Nieuchronność rewolty w Polsce Giedroyc przewidywał na długo przed Grudniem 1970. Nie oznacza to, że nie brał pod uwagę różnych scenariuszy, że po prostu uważał, że rozkład sowieckiego systemu i systemów politycznych w krajach od ZSRR zależnych za bliski.
            Przewrót w Polsce w grudniu 1970 r. przyniósł wyniesienie do władzy Gierka. Nie miał złudzeń Redaktor „Kultury”, że nie udało się osiągnąć istotnej zmiany[27]. 14 czerwca 1971 pisał do Leszka Kołakowskiego: „jesteśmy w niewoli Moskwy jak nigdy dotąd”. Ale klarowna myśl, że robotnicy mogą być siłą rozkładową reżimu i motorem sprawczym zmiany status quo utrwalała się u Giedroycia bardzo wyraźnie. 2 stycznia 1971 pisał do Mieroszewskiego: „Jesteśmy w przededniu dalszych wstrząsów, gdyż gdyby Gierek był nawet geniuszem to nic nie potrafi zrobić. (...) Jednym słowem dziś musimy kłaść największy nacisk na podtrzymywanie nastrojów rewolucyjnych mas robotniczych akcentując w pierwszym rzędzie problematykę socjalną i gospodarczą a polityczną tylko półgębkiem” [28]. Bardzo jednak ubolewał, że sojusz inteligencko-robotniczy jest bardzo trudny do osiągnięcia. Pisał 2 kwietnia 1971 do Leszka Kołakowskiego: „sytuacja jest tego rodzaju w Polsce i w bloku wschodnim, rozkład inteligencji i rosnąca przepaść między nią a narastającą rewolucją proletariacką” [29].
Lata 1968—1972 stanowiły niezmiernie ważny okres przemyśleń Giedroycia nad polityką międzynarodową.
Impulsem do tych przemyśleń na pewno były wydarzenia w Polsce oraz Czechosłowacji w roku 1968 – czyli „Marzec” i „Praska Wiosna” – jak również postępujący rozwój ruchu dysydenckiego w ZSRR. Mimo indoktrynacji nie nastąpiło przekształcenie ludności tego państwa w tzw. naród sowiecki, ale ujawniały się nacjonalizmy narodów uciskanych. Trudności gospodarcze Rosji wydawały się drugim czynnikiem o kluczowym znaczeniu na najbliższą przyszłość.
3 grudnia 1969, po otrzymaniu artykułu Mieroszewskiego dla „Kultury”, Legat lat sześćdziesiątych, Giedroyc uznał ów tekst za „ciekawy i słuszny”, ale też prosił: „Może wato by wśród najważniejszych wydarzeń ostatniej dekady wspomnieć o ogromnym wzroście nacjonalizmów w świecie a specjalnie we wschodniej Europie ze Zw[iązkiem] Sowieckim na czele” [30]. Rok wcześniej w liście do Mieroszewskiego z lipca 1968 Giedroyc stwierdzał, że „w republikach środkowo-azjatyckich narastają bardzo gwałtowne ruchy anty-rosyjskie”[31].
Jest godne uwagi, że Giedroyc przepowiadał raczej wielki przełom niż długotrwałe procesy rozkładowe systemu sowieckiego. Był przekonany o możliwym krachu tego systemu jak i reżimów od ZSRR zależnych w drodze buntów i konfliktów zbrojnych – w każdym razie nie w drodze pokojowej. Już nadchodzący rok 1970 wydawał mu się rozstrzygający. „Ten rok będziemy mieli pasjonujący” – wyznawał Czesławowi Miłoszowi w liście z 29 grudnia 1969 r.
Ważny jest inny list – nieco wcześniejszy. 5 grudnia 1969 r. Giedroyc pisał do Miłosza: „Od paru lat – specjalnie ostatnio – żyję pod obsesją zbliżającej się katastrofy. Myślę ma się rozumieć w pierwszym rzędzie o Wsch[odniej] Europie z Rosją na czele. Nie miałem nigdy skłonności bawienia się w proroctwa ani brania swoich marzeń za rzeczywistość, ale sądzę, że nie przesadzam, że w r. 70–tym czy najpóźniej 71–ym będziemy świadkami wybuchu nie tylko w Polsce, ale w Związku Sowieckim. Nie dlatego, że ludzie tam (tak straszliwie zeszmaceni myślą o wolności, demokracji, poprawianiu socjalizmu etc., ale dlatego, że już dalej nie mogą tak żyć, jeśli idzie o warunki <bytowe>”.
Przewidywany bunt wewnątrz ZSRR w roku 1970 albo 1971 nie nastąpił, lecz w tym samym liście – bardzo ważnym i wielowątkowym – Giedroyc sformułował więcej przewidywań: „Politycznie stoimy przed narastaniem nacjonalizmów od ostatnich paru lat. Politycznie stoimy przed narastaniem nacjonalizmów typu nazistowskiego. To jest w samej Rosji, tak jest na Ukrainie i w innych republikach, tak jest w samej Polsce, gdzie „moczaryzm” praktycznie podbił całe społeczeństwo (...). Jeśli nastąpi ten wy[buch] będzie on całkowicie ślepym, gdzie ludzie będą się rżnęli między sobą, znów odżyją problemy Lwowa, traktatu ryskiego etc. i tym razem gotowiśmy ostatecznie zginąć pod gruzami tego kataklizmu. Nie zawsze jest Piłsudski i sprzyjająca koniunktura. Jednocześnie masz niezrozumiały fenomen, że te okropne znijaczone społeczeństwo polskie cieszy się (nawet dotąd) jakimś mitem czy legendą, że znów oczy różnych narodków są zwrócone na nas, że coś od nas wyjdzie, jakieś objawienie. Guzik wyjdzie i tę szansę przegramy, ale uważam, że należy absolutnie zrobić wszystko, by dać ludziom materiał do przemyślenia, trzeba drapać korę mózgową, może z tego coś wyjdzie”. Ten list właśnie jest jeszcze jednym dowodem, iż wiele razy dochodziło do głosu u Giedroycia mocne zwątpienie w sens swej wielkiej wizji, ale tylko na chwilę.
            Nie polityka amerykańska (czy szerzej: polityka Zachodu), ale przeobrażenia w Rosji wydawały się w przewidywaniach Giedroycia rzeczywistym kluczem do przyszłości. „Cała nasza przyszłość zależy od rozwoju sytuacji w Rosji. I tylko od tego” – pisał redaktor „Kultury” do Miłosza 14 kwietnia 1969 r. „Jak wygląda polityka amerykańska, nie mówiąc już o Europie – nie potrzebuję Ci tłumaczyć. Tak się śmiesznie składa, że my jako Polska mamy teoretycznie szansę stanąć na czele tych przemian na Wschodzie. Czasami robi mi się zimno jak docierają mnie wiadomości i odgłosy że w Pradze, Bratysławie, Kijowie, Kownie, Mińsku, Moskwie i czort wie gdzie patrzą na nas z nadzieją. A tu masz ten zdziczały politycznie naród, z którym nic zrobić nie można, który nic nie rozumie. Ponieważ z tego narodu się nie wyprowadzę więc trzeba wbrew wszystkiemu to ciągnąć dla pokrzepienia czytając <Dumę o hetmanie> czy <Różę>. W najgorszym wypadku zostawimy ślad, precedens do którego może kiedyś będzie ktoś nawiązywał jeśli nasz świat wyjdzie z tego zbliżającego się trzęsienia ziemi. Kto wie, a może my właśnie mamy szansę wyjścia dzięki swej jakiejś żywotności czy prymitywizmu”.
        W wywodach tych pada wyraźnie myśl o Polsce jako czynniku mogącym być katalizatorem przeobrażeń w Europie Wschodniej. Do tego przekonania Giedroyc będzie jeszcze wielokrotnie powracał.
Andrieja Amalrika Czy Związek Sowiecki przetrwa do roku 1984? – wydane najpierw po rosyjsku w Amsterdamie w r. 1969, a następnie przez Instytut Literacki po polsku w r. 1970 – nasunęło nową sposobność do rozważań wokół pytania o przyszłość ZSRR – oczywiście nie tylko Giedroyciowi[32]. 5 stycznia 1971 pisał Redaktor do Miłosza: „Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków z Amalrika że rewolucja jest niemożliwa w najbliższym czasie. Amalrik jest pod wrażeniem wsi i kołchozu i tu ma zupełnie rację. Natomiast nie bierze pod uwagę elementu robotniczego. Dziś w Rosji są miliony robotników a to już jest inny element. Ma się rozumieć podatny jedynie na problematykę socjalno-gospodarczą. Identycznie jak teraz w Polsce. W Polsce to wybuchło zupełnie bez udziału inteligencji i młodzieży (robotnicy apelowali w Gdańsku do studentów politechniki przepraszając za marzec. Studenci poza jednostkami nie ruszyli się)”.
I jeszcze taką refleksję w tym samym liście (z 5 stycznia 1971) znajdziemy u redaktora „Kultury”: „Stary Piłsudski był genialny bo w podobnej sytuacji zrozumiał z miejsca że Polska i niepodległość robotnika w 900–tych latach nic nie obchodziła. I by go ruszyć trzeba było sztandarek biało czerwony skromnie zatknąć poniżej problematyki socjalnej”. Ten motyw, motyw Piłsudskiego, który znajduje środki walki politycznej w sytuacji bez wyjścia, będzie towarzyszył Giedroyciowi na stałe. Robotnicze protesty, jak te z 1970 r. – w takiej perspektywie – należało przekuć na owoce w dążeniu do zmian, ale celem finalnym zawsze pozostawała niepodległość, nie żadna reforma systemu PRL. Znajdujemy w tych słowach wytłumaczenie, dlaczego uwagę Redaktora tak bardzo zajmowały takie sprawy jak rewizjonizm, walki frakcyjne w PZPR, protesty studenckie i właśnie wystąpienia robotnicze oraz najmniejsze nawet oznaki społecznego niezadowolenia z sytuacji w kraju[33].  
Mówił Barbarze Toruńczyk w r. 1981, że chce przede wszystkim unikać analogii historycznych, ale doświadczenie początku XX wieku – czyli użycia ruchu robotniczego przez Piłsudskiego do walki o niepodległość – było dla niego zawsze niezmiernie pouczające. „Z miazgi ludzkiej, jaką byli robotnicy wtedy zaczęła wyrastać świadoma klasa robotnicza”[34].
Prawdziwe credo zawarł w liście do Kołakowskiego z 23 kwietnia 1972 r. „Naszym zadaniem jest pobudzanie ludzi do myślenia politycznego” – pisał. I dalej dowodził: „Z doświadczenia historycznego wiemy, że motorami zmian czy postępu zawsze były małe grupy. Jeśli dotąd ich zasięg w społeczeństwie jest tak ograniczony to właśnie dlatego, że nie potrafiły czy nie umiały wysunąć realnych postulatów. Październik został przegrany na skutek takiej właśnie bezradności. Wydarzenia marcowe skończyły się niczym gdyż studenci nie umieli i nie rozumieli problemów socjalnych i nie potrafili dotrzeć do mas robotniczych. Robotnicy w 70 r. przegrali gdyż inteligencja ich nie poparła. I takich przykładów można by mnożyć bez końca (...) Polacy ciągle myślą kategoriami politycznymi sformułowanymi po 1863 r. Trzeba wreszcie przetłumaczyć politykę polską na język polityczny epoki po drugiej wojnie światowej. To stara się robić – nie zawsze udolnie – Kultura (...)”[35].
„Sytuacja jest rzeczywiście ponura – pisał Giedroyc do Miłosza 21 stycznia 1974. Mimo, że zawsze byłem pesymistą ze skłonnością do apokaliptyczności, to nie umiem tylko załamywać rąk. Nie ma takiej sytuacji w której nie można by znaleźć wyjścia a w każdym razie walczyć. Oprócz poczucia apatii i beznadziejności jednak i w Polsce coś zaczyna fermentować”. I dopowiadał jeszcze takie słowa: „W każdym razie jednej rzeczy jestem pewien: jeśli nie umrę w ciągu najbliższych paru lat (...) to doczekam się chwili jak ZSSR się zawali. Czy to będzie dobrze i jak na tym wyjdziemy tj. Polska i nasze narody nie mówiąc o Europie, to już jest inne zagadnienie”. Zatem znów chwila zwątpienia, ale i niezachwiane przekonanie, iż krach sowietyzmu jest bliski.
W udzielonym w roku 1975 — wydrukowanym dopiero w roku 1986 wywiadzie dla Barbary Toruńczyk, mówił o „szalonym wzroście nacjonalizmu narodów Związku Sowieckiego”. To zaś — uważał wówczas — „doprowadzi niedługo do wybuchu — ten wybuch będzie katastrofą globalną”[36]. Przekonanie o tym, że bolszewikom nie udało się zniwelować narodowych odrębności wewnątrz stworzonego przez nich imperium – że „naród sowiecki” nie powstał, było ważną konstatacją Redaktora. Wzbudzenie poczucia narodowego na Ukrainie było najważniejsze. Rozstrzelane odrodzenie, czyli antologia poezji ukraińskiej z lat trzydziestych, wydana przez Instytut Literacki w języku ukraińskim, była skromnym, ale jakże ważnym przyczynkiem na tym polu[37].
Pod wrażeniem nowych protestów robotniczych w PRL, strajków w Ursusie i Radomiu, pisał Giedroyc 2 czerwca 1976 do Miłosza: „Ale uważam za plus że ostatnio ludzie zaczynają próbować myśleć politycznie. Co to ma wspólnego z powstaniem à la 1863 r.? Takie powstanie będzie (nie tylko u nas, ale w Rosji), ale nie na skutek takich czy innych deklaracji, ale jedynie dlatego, że będzie żywiołowe. To znaczy będzie grało (w Polsce), braki w zaopatrzeniu etc. Jest to więcej niż prawdopodobne ze względu na tragiczną sytuację ekonom[iczną] w kraju. Tak jak w 70 roku żony robotników wygonią mężów na ulicę bo nie było mięsa czy kartofli, będzie strzelanina, która nie wiadomo dokąd może zaprowadzić. W ZSSR jest to samo plus moment nacjonalistyczny w poszczególnych republikach i momenty religijne. Tam zdziczenie polityczne i oderwanie się inteligencji od reszty społeczeństwa jest jeszcze większe niż u nas. Uważając że idziemy do katastrofy, chcę mimo wszystko z jednej strony przekonać młodą inteligencję polską by zajęła się problematyką robotniczo-socjalną a z drugiej strony próbuję zorganizować współpracę z narodami ZSSR i przekonać nową emigrację ros[yjską], że musi zająć wyraźne stanowisko w sprawach narodowościowych i pójść na wielkie ofiary dla zachowania naszego istnienia tak jak my (tj. „K[ultura]”) rezygnujemy ze Lwowa i Wilna dla znormalizowania stosunków z Ukrainą i Litwą”.
Z przytoczonych dokumentów ilustrujących rozwój myśli Giedroycia wynika jednoznacznie, że koncepcja „ULB”, stworzona przez „Kulturę” – ujęta w zarys teoretyczny przez Juliusza Mieroszewskiego – miała u podstaw założenie o zbliżającym się rozkładzie systemu sowieckiego. Tak przynajmniej rozumiał to Redaktor, który jak nam się wydaje, bardziej niż Mieroszewski, jak się wydaje, stawiał na zmiany w Rosji.
Nie można zaprzeczyć, że rzeczywiste pojednanie polsko-rosyjskie Giedroyc uważał za niezbędne, ale zawsze pod warunkiem uznania przez Rosjan prawa Ukraińców do niepodległości czyli „deimperializacji” Rosji. Tych dwóch spraw nie wolno rozdzielać – jak niekiedy obecnie się czyni, przy okazji dyskusji wokół pytania o aktualność „doktryny Giedroycia” dzisiaj, czyli na początku drugiej dekady XXI wieku. „Dla mnie sprawa normalizacji stosunków polsko-rosyjskich zawsze była jednym z najważniejszych zagadnień i to niezależnie od zwalczania ustroju”. Problematyka narodowościowa, nacjonalizm, stosunek do Związku Sowieckiego” – mówił redaktor „Kultury” Barbarze Toruńczyk w r. 1981[38].
Pisał Giedroyc 28 grudnia 1974: „Męczę się bardzo z Sołżenicynem i Maksimowem, ale nie tracę nadziei, że doprowadzę wreszcie do tego, że postawią jasno i wyraźnie problem narodowościowy – specjalnie ukraiński. To jednak pierwsi w historii Rosjanie, którzy może to zrobią, choć wiedzą, że problem ukr[aiński] zniszczył Fiłozofowa, tak jak problem polski zniszczył Hercena”. Barbarze Toruńczyk wspominał raz jeszcze nieudane wysiłki na rzecz Rosji nieimperialnej, „trzeciej Rosji” Dymitra Fiłozofowa, czy Borisa Sawinkowa w dobie wojny polsko-sowieckiej 1919—1920 i w okresie międzywojennym[39].
Redaktor miał zatem wiele wątpliwości co do tego, czy demokratyczna i nie-imperialna Rosja to nie złudzenie, ale coś więcej. Ale Czesław Miłosz był jeszcze większym pesymistą w sprawie pogodzenia się narodu rosyjskiego ze statusem państwa nieimperialnego. Już po upadku ZSRR wyznał Redaktorowi „Kultury” 8 sierpnia 1996: „żadna siła nie zmusi Rosjanina do tego, żeby uznał Ukraińców za odrębną narodowość. (...) Tak samo traktują białoruski. Bardzo to przykre, bo w interesie Polski jest istnienie niepodległej Ukrainy”.
Mając przed sobą to wielkie pytanie: co powstanie na gruzach systemu sowieckiego, stawiał sobie inne – o to czy możliwe jest porozumienie rosyjsko-ukraińskie, czyli uznanie przez naród rosyjski praw narodu ukraińskiego do niepodległości. Udało mu się, jak o tym wiemy, do deklaracji działaczy rosyjskiej emigracji (m.in. Władimira Maksimowa) o Ukrainie – uważał to za swoje znaczne osiągnięcie[40].
Co ważne, Giedroyc nie wskazywał na konieczność modernizacji Rosji, gdyż bez uprzedniej deimperializacji byłaby to modernizacja imperium. Celem priorytetowym w jego politycznej wizji miała być deimperializacja Rosji poprzez uzyskanie samostanowienia narodów ujarzmionych: przede wszystkim Ukraińców, narodów bałtyckich – także Białorusinów.
„Dla mnie problem najważniejszy to stworzenie niezależnego państwa ukraińskiego – mówił Barbarze Toruńczyk w roku 1981 – żeby był kraj buforowy między nami a Rosją. To jest jednak kraj, który ma 40 mln ludności, który jest ilościowo większy niż my. I to jest dla nas sprawa zupełnie zasadnicza. To nie jest kwestia federacjil; nie bardzo tę federację widzę i ona jest niepotrzebna – za dużo jest [przelanej] krwi między nami, żeby dzisiaj mówić o federacji polsko-ukraińskiej i mówienie o tym tylko doprowadza Ukraińców do wściekłości. Ale sam fakt powstania tego państwa daje nam możność manewru. (...) I to jest kwestia życia i śmierci polskiego państwa”[41].
Już po upadku Związku Sowieckiego Giedroyc wielokrotnie powtarzał będzie tę samą myśl – że normalizacja stosunków polsko-rosyjskich jest pożądana, ale nie za każdą cenę. „Rosja jest ciągle dla nas bardzo ważnym partnerem zarówno politycznym, jak i gospodarczym. Jest więc rzeczą wielkiej wagi znormalizowanie stosunków polsko-rosyjskich. Niepodległość Ukrainy ma dla Polski ogromne znaczenie. Bardzo dobrze się stało, że Polska pierwsza tę niepodległość uznała i nawiązała stosunki dyplomatyczne. Nie obawiam się zagrożenia nuklearnego ze strony Ukrainy, wręcz przeciwnie. Ukraina chce usunąć ze swego terytorium broń nuklearną. Obawiam się jedynie koncentracji broni nuklearnych w republice rosyjskiej. Niebezpieczeństwem jest natomiast narastanie nastrojów skrajnie nacjonalistycznych różnych grup politycznych, na szczęście – jak dotąd – nielicznych. Z analogicznymi tendencjami w społeczeństwie polskim należy walczyć jak najbardziej energicznie”[42]. W jednej z ostatnich swoich wypowiedzi na temat polskiej polityki zagranicznej podniósł: „Niewątpliwie jest wiele rzeczy przykrych i niepokojących, jak lansowana przez Rosję koncepcja związku państw słowiańskich, tj. Rosji, Białorusi i Ukrainy, która jest cynicznym przykładem tendencji imperialistycznych ciągle żywych w Rosji (...)”[43].
           
III.
 
Od początku lat pięćdziesiątych główny pisarz polityczny „Kultury”, Juliusz Mieroszewski coraz większą nadzieję pokładać zaczął w procesie jednoczenia się Europy, w ramach której znalazłoby się miejsce dla Polski. „Sprawa polska nie istnieje dziś jako zagadnienie odrębne – stanowi natomiast fragment kluczowego problemu uwolnienia i jednoczenia Europy. Albo będziemy jedną z federalnych i kantonalnych republik zjednoczonej Europy, albo nie będzie nas wcale”[44].
Jerzy Giedroyc myślał bardziej kategoriami własnej polityki polskiej – mniej ufał w Europę. Dla niego Polska, ujarzmiona i pozbawiona niepodległości, nie utraciła swej potencjalnej siły ideowej. Redaktor „Kultury” myślał kategoriami „Międzymorza”[45].
Nie należy, naszym zdaniem, utożsamiać poglądów Giedroycia i Mieroszewskiego. Lektura korespondencji Redaktora „Kultury” nie potwierdza, aby taka tożsamość zachodziła. Były między nimi – obok oczywistej zgodności zapatrywań na sprawy najbardziej fundamentalne – również odmienności w zapatrywaniach. Chcemy to wyraźnie podkreślić – bez rozwijania tego wątku[46].
Czy Redaktor „Kultury” przecenia potencjalne możliwości Polski? Czy nie oczekiwał od Polaków zbyt wiele? W odpowiedzi przytoczmy takie wyznanie: otóż w maju 1970 r. Giedroyc pisał Miłoszowi: „Ja też nie choruję na mesjanizm, ale od dawna czuję to samo co Ty: są dziś Chińczycy oraz my tj. Polska i Rosja. Takiej szansy nie mieliśmy w swej historii. Ale nie po raz pierwszy ją przegramy. Pomyśl: nie tylko tu czekają objawienia ze Wschodu, ale jeszcze dotąd w Kijowie, Kownie, Rydze, Moskwie, Tyflisie i czort wie gdzie, patrzą na Warszawę. Nie ma prawie dnia bym nie miał na to dowodów i jestem wprost chory z poczucia bezsilności widząc jak to nikogo z rodaków nie obchodzi ani starych, ani młodych, ani komunistów, ani katolików. To naród z Gombrowicza”.
            Inteligencja polska nie wypełnia swego zadania – oto centralna myśl Giedroycia. Pisał 24 lutego 1970 do Miłosza: oni „powinni wyjść z izolacji i nawiązać kontakt z robotnikiem (to u nas jest jeszcze możliwe) i wygrać tę wielką ciągle kartę jaką przedstawia legenda Polski na całym Wschodzie europejskim. To jest ta nasza wielka karta i wielka gra”. Ale jest jeszcze i drugi obowiązek – obowiązek stworzenia dla Polski programu obecności na arenie międzynarodowej. Ostre oceny pierwszego dziesięciolecia niepodległości – zapisane tak sugestywnie w „Notatkach Redaktora”, drukowanych w „Kulturze” lat dziewięćdziesiątych były w gruncie rzeczy wskazywaniem na te zaniedbania, były piętnowaniem minimalizmu, ostrą rozprawą postawami zaniżania naszych narodowych możliwości. Warto pamiętać, że w tym myśleniu Giedroycia była ciągłość – on zawsze w tej sprawie myślał tak samo.
„... myślę też o wieku XXI, założywszy, że będzie” – pisał Czesław Miłosz do Giedroycia w jednym z listów z roku 1970[47]. Giedroyc nie stawiał sobie takich pytań. Pytał raczej o to, „czy Polska może wybić się na niepodległość”, powtarzając to sakramentalne pytanie za Józefem Pawlikowskim, sekretarzem Tadeusza Kościuszki z roku 1800[48]. Miłosz patrzył na sprawy polskie z perspektywy świata, Giedroyc – na świat z perspektywy Polski. Oto istotna różnica perspektyw, która sprawiła, że wywiązał się między nimi i trwał poruszający dialog.
Ale połączyła ich inna rzecz – bardzo ważna, czy przywiązanie do dziedzictwa wielonarodowej Polski, Polski odgrywającej znaczącą rolę w Europie Wschodniej było zawsze dla redaktora „Kultury” centralnym punktem odniesienia, dużo ważniejszym niż Europa. W liście Giedroycia z 11 lipca 1972 r. padło stwierdzenie: „jak wymrzemy znikną resztki Polski jako wielkiego narodu. Ale tym bardziej trzeba wycisnąć jakiś ślad, zostawić przynajmniej testament straszący tych piastowskich chłopków po nocach no a może będą jacyś kontynuatorzy. Ale dlatego trzeba pisać, nie bać się nieporozumień a nawet skandali. Takie skandale właśnie mogą zafrapować młodych. Naprawdę pomyśl o tym”.
            „To co piszesz o Polakach nie jest dla mnie nowością. Ten naród jest czy był świetny przy mieszance narodowościowej. Z chwilą jak staję się piastowski, to się robi z tego niewydarzona Czechosłowacja” – oto myśl Giedroycia o znaczeniu zupełnie zasadniczym (list z 28 grudnia 1974). Do tej idei powracał będzie jeszcze wiele razy. „Trzeba jakoś walczyć z tą Polską piastowską” (list z 29 listopada 1983). Warto słowa te przypomnieć dzisiaj, kiedy pojęcie „Polski piastowskiej” – wypowiedziane niestety niedawno przez sprawującego urząd ministra spraw zagranicznych – zrobiło karierę. Polsce rezygnującej z zaangażowania w Europie Wschodniej w imię dziejowego pojednania z Rosją, mówił Giedroyc „nie”, nie zważając, że jawi się ono hasłem ponętnym.
                       
*
 
Potrzebne jest podsumowanie, choćby bardzo wstępne, bez wyciągania definitywnych wniosków.
W roku 1945 Giedroyc powziął założenie długotrwałego zniewolenia Polski i trwałości systemu jałtańskiego. Po roku 1956 uznał, że maximum tego co możliwe to neutralizacja Europy Środkowo-Wschodniej oraz program „ewolucjonizmu”, wyłożony przez Mieroszewskiego głośną książką o tym tytule z roku 1964. Od końca lat 60-tych, w poglądach twórcy „Kultury” wzięła górę idea krachu systemu sowieckiego w rezultacie gospodarczej niewydolności oraz rozwoju nacjonalizmów wewnątrz Związku Sowieckiego.
Jako polityk, Giedroyc patrzył zawsze w przyszłość – poszukiwał programu dla Polski, która nie rezygnuje z dążenia do niepodległości, chociaż geopolityczne status quo wydawało się mieć fundamenty prawdziwie nie wzruszone. Tak było zawsze od chwili wydania pierwszego numeru „Kultury”, która mimo tak brzmiącego tytułu służyć miała polityce.
Potrafił rozstawać się z najbardziej fundamentalnymi koncepcjami politycznymi. To było jego wielką umiejętnością – może największą. W Polsce międzywojennej Giedroyc zwątpił w „ideę jagiellońską”, jako jeden z pierwszych wśród inteligencji polskiej. Na początku lat pięćdziesiątych uznał, że należy pogodzić się z terytorialnym status quo, które przyniosła Jałta i uznać, że powrót do Wilna i Lwowa jest niemożliwy. Pod koniec lat sześćdziesiątych zwątpił w możliwość federacji polsko-ukraińskiej, nawet gdyby w przyszłości Polacy i Ukraińcy mogli układać swe stosunki wzajemne na własną rękę. Były to doniosłe przełomy w jego myśli politycznej, znaczące reorientacje – podejmowane samodzielnie. Myśl polityczna nie jest kultywowaniem pamiątek przeszłości, chociaż wyrasta z tradycji[49].
Od końca lat sześćdziesiątych Giedroyc był przekonany, iż Polska jest przykładem szczególnego kryzysu „realnego socjalizmu”, ale jednak kluczem do rzeczywistych zmian w Europie Wschodniej była dla niego sytuacja w Związku Sowieckim. Wierzył, że system sowiecki upadnie. Że upadek ten jest nieuchronny oraz że rozkład ten dokona się „od wewnątrz” — pod ciśnieniem rozwoju nacjonalizmów narodów ujarzmionych w ZSRR. Redaktor był jednym z niewielu na Zachodzie, którzy rozumieli znaczenie tych procesów i nie podzielali argumentacji sowietologów przekonujących do tezy o trwałości ZSRR. W tej sprawie był optymistą dużo większym niż Miłosz, który pisał: „Powinniśmy wierzyć, że niezależnie od tego czy nam będzie dane to zobaczyć, nastąpi klęska sowieckiego potwora” (list z 17 listopada 1973). W rok później dodał jednak: „tamten świat, wschodni, jeżeli wybuchnie, to nie za naszego życia (list z 2 grudnia 1974).
Giedroyc przeświadczony był, że wielki przewrót nastąpi nieuchronnie. Wydawało mu się niemożliwe utrzymanie status quo, kiedy dojdzie do buntów i wystąpień różnych narodów zniewolonych. W liście do Mieroszewskiego z 22 sierpnia 1968 napisze: „Całości Moskwa nie potrafi opanować”[50].
Oczywiście Redaktor „Kultury” nie zakładał takiego scenariusza jaki uruchomiła Gorbaczowowska „przebudowa”. Rozpad ZSRR dokonał się pokojowo — tu więc Giedroyc nie miał słuszności, kiedy przewidywał wybuch wewnątrz tego imperium i „katastrofę globalną”. Nie oznacza to oczywiście, iż „przewidział wszystko”. Ale niezmiernie ważne jest to, że zakładając nieuchronność systemu sowieckiego, uważał panujący porządek w Europie Środkowo-Wschodniej za prowizorium. Że swą służbę polskiej myśli politycznej pojmował jako wychowywanie Polaków do niepodległości. Przekonanie to było motywem zasadniczym geopolitycznego programu „Kultury”.
Zakładając możliwość zburzenia ZSRR, z całą pewnością nie wierząc w jego wieczność, Giedroyc postępował tak, jakby historia powierzyła mu zadanie opracowania zarysu podstaw polityki zagranicznej dla Polski wolnej, chociaż do wolności tej było daleko. Giedroyc postępował jak realistyczny polityk, a nie emigrant żyjący wspomnieniami minionej wielkości Polski – wskazywano na tę jego postawę już wielokrotnie. Oczywiście był to realizm otwarty na odważne wizje przyszłości, a nie realizm minimalistyczny, który wychodzi od przeświadczenia własnej bezsilności i kapitulacji wobec warunków zewnętrznych. „Stare” pytanie, które ciągnie się za Polakami od tragedii rozbiorów – czy los naszego narodu leży w rękach nas samych, czy jest zdeterminowany z zewnątrz – tkwiło w samym centrum myśli politycznej Redaktora „Kultury”. Odpowiadał na nie całym swym życie, wybierając tezę, że leży on mimo wszystko w rękach nas samych.
„Polska nie umie być rozważna, nie była taką nigdy i nie będzie. Polska może być albo bohaterska albo podła” – pisał Stanisław Grabski do Ignacego Paderewskiego w roku 1919[51]. Problem w tym, że myśl polityczna na miarę „Polski rozważnej” w realiach jałtańskiego podziału Europy musiała by nie brać w rachubę możliwości zmiany tego ładu geopolitycznego. Giedroyc możliwość taką dostrzegał. Kiedy opozycja demokratyczna powstająca w kraju po 1976 r. operowała kategorią „finlandyzacji” Polski i skupiała się na walce o przestrzeganie praw człowieka – twórca „Kultury” myślał innymi kategoriami politycznymi: o niepodległości i przebudowie Europy Wschodniej.
„Dla nas niebezpieczeństwo rosyjskie jest kolosalne. I dlatego jeżeli zajmuję się sprawami narodowościowymi, to nie tylko ze względów takich humanitarnych – obrony praw człowieka etc.” – powie krótko Barbarze Toruńczyk w gorących dniach 1981 r.[52]
Giedroyc narzekał i ubolewał, że myśl polityczna opozycji antykomunistycznej w kraju zdominowało przekonanie o nienaruszalności geopolitycznego porządku wytworzonego po II wojnie światowej. Uważał, że ten stan rzeczy miał doniosłe konsekwencje w postaci nieprzygotowania elit Solidarności do przewrotu, który przyniósł rok 1989. Zawsze dyskusyjne pozostanie, na ile Redaktor „Kultury” miał rację – w jakiej mierze myśl polityczna opozycji w kraju mogła uwzględniać w swych rachubach ewentualność krachu ZSRR i wielkiej „rewolucji geopolitycznej” w Europie Wschodniej. To jednak jest już temat na inne rozważania.
Zawsze jest łatwo przypisywać komuś dalekowzroczność ex post. W historiografii różnych narodów wielokrotnie grzeszono takim upiększaniem rzeczywistości. Przypadek Giedroycia jest jednak inny – potrafimy bowiem udokumentować, że przewidywał on rozkład systemu sowieckiego na długo przed jego zejściem z historycznej sceny. Nie wyobrażał sobie natomiast, że może to dokonać się bezkrwawo. Fenomenu Gorbaczowowskiej „przebudowy” nie brał w rachubę. Jest za to ponad wszelką wątpliwość jasne, że bez głębokich zmian w Rosji nie widział nadziei dla Polaków. Uczył Polaków rozdzielać między systemem sowieckim a narodem rosyjskim, będącym pierwszą ofiarą totalitaryzmu. Rewelację Pasternaka i Sołżenicyna dostrzegł jako jeden z pierwszych wśród Polaków, bo siłę totalitarnego zniewolenia i zdławienia kultury, jakiej doświadczyli Rosjanie, rozumiał dobrze. Politykiem anty-rosyjskim nikt trzeźwy nazwać go nie może.
Jak wyjść z Jałty? To pytanie stawiano sobie często w podzielonej Europie. Postawił je w swym pamiętnym przemówieniu z 1 stycznia 1982 r. prezydent Republiki Francuskiej François Mitterand. „Wszystko, co pozwoli wyjść z Jałty będzie dobre” (Tout c’est qui permettra de sortir de Yalta sera bon). Zbigniew Brzeziński na to pytanie odpowiadał z dużym sceptycyzmem. W roku 1985, na łamach „Foreign Affairs” orzekł: „żadne imperium nie rozpada się dobrowolnie („No empire dissoves itself voluntarily”)[53].
Jerzy Giedroyc był tym, który dostrzegł możliwości zmiany status quo na długo przed rokiem 1989. Potrafił wskazać przesłanki krachu bolszewizmu. Umiał odczytywać bieg historii i być na tym opiera się jego tytuł do miejsca w historii Polski.
 
 
 
 
 
[1] „Le Point”, 25 października 2002 r. [cytujemy według polskiego przekładu artykułu w tygodniku „Forum”, nr 47, 2002, s. 47].
[2] Marian K. Dziewanowski wspominał, iż w r. 1951 sowietolodzy z Harvard Russian Center urządzili ankietę z odpowiedzią na pytanie, kto będzie sukcesorem Stalina. Zdecydowanie zwyciężył Mołotow, nikt – na trzydziestu uczestników – nie wymienił Chruszczowa. (Zob. M. K. Dziewanowski, Przyszłość Rosji w oczach Zachodu, „Trybuna” (Londyn), nr 50—51, 1985, s. 29).
[3] Archiwum Instytutu Literackiego (w Maisons-Laffitte). To II korespondencji Giedroycia z Miłoszem za lata 1964—1972, złożony do druku, ukaże się w wydawnictwie „Czytelnik” w maju-czerwcu bieżącego roku (pod redakcją piszącego te słowa). Wszystkie cytaty wypowiedzi Giedroycia pochodzą z tego źródła.
[4] Archiwum Instytutu Literackiego, tom III korespondencji Giedroyc-Miłosz za lata 1973—2000 jest obecnie przygotowywany do druku [cytujemy według tego źródła].
[5] S. Kiesielewski, Dzienniki, Warszawa 2001, s. 498 (notatka z 3 listopada 1970 r.).
[6] Tamże, s. 687 (notatka z 10 sierpnia 1971).
[7] Tamże, s. 724 (notatka z 19 grudnia 1972).
[8] Tamże, s. 835.
[9] Tamże, s. 724.
[10] Na spotkanie roku 2000 [dyskusja pod przewodnictwem Daniela Bella z udziałem m.in. Zbigniewa Brzezińskiego], „Tematy” (Nowy Jork), nr 29—30, Wiosna – Lato 1969, s. 247. [Dyskusja była zorganizowana przez Komisję Dla Roku Dwutysięcznego, a brali udział m.in. Herman Kahn, Karl Deutsch, Eugene Rostow, Michael Postan].
[11] Na spotkanie roku 2000, s. 247—248.
[12] Co Pan(i) myśli o sprawach polskiej polityki niepodległościowej? Sprawozdanie z trzech ankiet, „Wiadomości” (Londyn), nr 1239, 28 grudnia 1969 (dodatek specjalny).
[13] Walt Whitman Rostow, The Stages of Economic Growth. A non-communist manifesto, Cambridge 1960. Szerzej o tym Marian K. Dziewanowski, Przyszłość Rosji w oczach Zachodu, s. 29.
[14] J. Mieroszewski, Modele i praktyka, Paryż 1970, „Biblioteka Kultury”, t. 195, s. 19.
[15] „Kultura”, nr 9, 1951, s. 12.
[16] Pojęcia „detotalitaryzacji” używam za jego twórcą Andrzejem Walickim, Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii (Warszawa 1996).
[17] W. Studnicki, Sprawa polska, Poznań 1910.
[18] L. Kolankowski, Polska Jagiellonów. Dzieje polityczne, Lwów 1936.
[19] Korespondencja z Leszkiem Kołakowskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[20] Zob. M. Kornat, Ruch prometejski – ważne doświadczenie polityki zagranicznej II Rzeczypospolitej, „Nowa Europa Wschodnia”, nr 2, 2008, s. 69—79.
[21] Mamy na ten temat studium B. Stoczewskiej: Ukraina, Litwa, Białoruś w myśli politycznej Leona Wasilewskiego, Kraków 1999.
[22] Zob. L. Wasilewski, Kwestia ukraińska jako zagadnienie międzynarodowe, Warszawa 1934; tenże, Kwestie narodowościowe w Rosji Sowieckiej, „Przegląd Współczesny”, t. 6, 1923, s. 261-274; tenże, Polityka narodowościowa Sowietów, [w:] tenże, Sprawy narodowościowe w teorii i życiu, Warszawa 1929, s. 166-176; tenże, Sprawy narodowościowe w teorii i w życiu, Warszawa 1929.
[23] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte. 1981, Warszawa 2006, s. 25.
[24] Próbę interpretacji tego przełomu w myśli politycznej „Kultury” daje Rafał Habielski, Mapa Maisons-Laffitte (Giedroyc i Londyn), [w:] Jerzy Giedroyc: kultura, polityka, wiek XX. Debaty i rozprawy, red. A. Mencwel et al., Warszawa 2009, s. 359.
[25] J. Mieroszewski, Legat lat sześćdziesiątych, „Kultura”, nr 1—2, 1970, s. 123—124.
[26] Korespondencja z Mieroszewskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[27] Korespondencja z Leszkiem Kołakowskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[28] Korespondencja z Mieroszewskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[29] Korespondencja z Leszkiem Kołakowskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[30] Korespondencja z Mieroszewskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[31] Korespondencja z Mieroszewskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte). List z 24 lipca 1968.
[32] A. Amalrik, Czy Związek Sowiecki przetrwa do roku 1984?, Paryż 1970 [„Biblioteka Kultury”, t. 190].
[33] Korespondencja z Miłoszem z przełomu lat 60-tych i 70-tych obfituje w wielką ilość szczegółów na ten temat.
[34] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte, s. 139.
[35] Korespondencja z Leszkiem Kołakowskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[36] Wywiad Giedroycia dla Barbary Toruńczyk – zob. Zostało tylko słowo... Wybór tekstów o „Kulturze” paryskiej i jej twórcach, Lublin 1990, s. 76.
[37] Antologię opracował Jurij Ławrynienko – była ona pierwszym takim wydawnictwem w ogóle (Paryż 1959, „Biblioteka Kultury”, t. 37). Czytali te utwory Ukraińcy na uchodźstwie, ale i ZSRR, gdzie mimo zakazów i represji „Kultura” zdobywała kontakty i docierała.
[38] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte, Warszawa 2006, s. 26
[39] Tamże, s. 27.
[40] J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, oprac. K. Pomian, Warszawa 1994, s. 182—183.
[41] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte, s. 26.
[42] Wywiad Krzysztofa Pomiana z Jerzym Giedroyciem: „Kultura” nr 1–2, 1992, s. 88.
[43] Notatki Redaktora, „Kultura”, nr 4, 1999, s. 110. Więcej do rekonstrukcji przemyśleń politycznych Redaktora po roku 1989 wnoszą Teczki Giedroycia, oprac. I. Hofman, L. Unger, Lublin – Paryż 2010.
[44] J. Mieroszewski, Psychologia przełomu, „Kultura”, nr 9, 1951, s. 101. Szeroko na temat „idei europejskiej” w myśli politycznej „Kultury” traktuje Krzysztof Pomian, Europejskie wizje „Kultury”, [w:] Aktualność przesłania paryskiej „Kultury” w dzisiejszej Europie. Zbiór studiów, red. Ł. Jasina, J. Kłoczowski, A. Gil, Lublin 2007, s. 157—166.
[45] Spojrzenie całościowe na losy tej idei w polskiej myśli politycznej daje Jan Kieniewicz, Międzymorze końca XX wieku, „Przegląd Powszechny”, nr 10, 1997, s. 9—30.
[46] Celowe byłoby kiedyś, przy innej okazji, do tej sprawy powrócić.
[47] Archiwum Instytutu Literackiego, list Miłosza z 22 listopada 1970 r.
[48] Zob. Pisma Tadeusza Kościuszki, oprac. H. Mościcki, Warszawa 1947.
[49] W liście do Kołakowskiego z 27 lipca 1971 r. Giedroyc charakteryzował Józefa Łobodowskiego, pisząc, że to „świetny znawca Ukrainy, dobry znawca Rosji a jednocześnie nie mogący się wyzwolić z pojęć i koncepcji wczesnych lat Drugiej Rzplitej”. Korespondencja z L. Kołakowskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[50] Korespondencja z Mieroszewskim, Archiwum Instytutu Literackiego (Maisons-Laffitte).
[51] Cyt. za P. Wandycz, Realizm a idealizm w dziejach Polski, „Trybuna” (Londyn), nr 50—51, 1985, s. 41.
[52] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte, s. 26.
[53] Z. Brzeziński, The Future of Yalta, “Foreign Affairs”, Vol. 63, 1984—1985, s. 301.

 

Pomiń sekcję linków społecznościowych Facebook Instagram Vimeo Powrót do sekcji linków społecznościowych
Powrót na początek strony